Police Quest 4: Open Season – recenzja

W 1985 roku współzałożyciel Sierry, Ken Williams poznał Jima Wallsa — funkcjonariusza policji drogowej w Kalifornii. Walls przebywał właśnie na zwolnieniu chorobowym, spowodowanym zespołem stresu pourazowego. Ken szybko się zaprzyjaźnił z policjantem i zaprosił go do współpracy przy grze mającej być najbardziej realistycznym symulatorem pracy policjanta. Zamiast strzelania, papierkowa robota i pedantyczne przestrzeganie procedur, zamiast dramatycznych pościgów, zwykłe kontrole drogowe. Walls pomógł przy produkcji trzech dobrze ocenianych odsłon Police Quest, po czym odszedł z firmy. Seria była jednak wciąż na tyle popularna, że szukano jego zastępstwa. Wybór Williamsa padł na Daryla F. Gatesa – byłego szefa policja z Los Angeles. Był to policjant z wieloletnim stażem, będący twórcą słynnych oddziałów SWAT.

Gra porzuca świat wykreowany w poprzednich odsłonach. Zamiast Sonny’ego Bondsa, wcielamy się w detektywa Johna Careya. Zmianie uległo także miejsce akcji — fikcyjne Lytton, zastąpiono Los Angeles. W praktyce oznacza to, że nawet gracz niezaznajomiony z serią będzie mógł w nią grać bez ciągłego zastanawiania się, do czego nawiązują postacie. Akcja gry rozpoczyna się na miejscu zbrodni. Ofiarą jest policjant, będący najlepszym przyjacielem głównego bohatera. Chwilę później w śmietniku obok odnalezione zostaje ciało kilkuletniego chłopca. Czy sprawy te się ze sobą łączą, czy to tylko przypadek?

Czwarta odsłona jest bez wątpienia najbardziej brutalna z całej serii. Tropimy seryjnego zabójcę, okaleczającego swoje ofiary, odwiedzamy meliny, podejrzane speluny i siedziby neonazistowskich gangów. Oglądamy makabryczne sceny takie jak odcięta głowa w lodówce czy zwłoki dziecka. Morderca (luźno wzorowany na Jeffreyu Dahmerze) torturuje swoje ofiary oraz obcina im części ciała. Miłośników poprawności politycznej niemile połechce fakt, że głównym zabójcą jest SPOILER transwestyta. Ilość zawartej przemocy każe się zastanowić, czy twórcy naprawdę chcieli pokazać realizm pracy policjanta z wydziału zabójstw, czy chodziło o zwykłe szokowanie.

Sterowanie jest zbliżone do innych gier Sierry z tamtego okresu. Dostępne czynności reprezentowane są odpowiednimi ikonkami: kroczący ludzik oznacza chodzenie, ręka użycie przedmiotu, a oko, oglądanie. Gra wyróżnia się użyciem dializowanej grafiki. Aktorów nagrano na tle green screenu, po czym nagrania te umieszczono na zeskanowanych fotografiach lokacji. Nie była to pierwsza, ani ostatnia gra korzystająca z tej technologii, jednak w Police Quest 4 wyszło to wyjątkowo źle. Jest to wina Sierry, która posunęła się do paskudnej sztuczki. Gra została najpierw wydana w wersji na dyskietki, w rozdzielczości 320 × 200, a następnie jako reedycja na płycie kompaktowej. Sierra reklamowała, że w wersji CD, uświadczymy dwa razy większą rozdzielczość, jednak w praktyce nagrania w niskiej rozdzielczości zostały rozciągnięte. Aby lepiej zrozumieć, z jak małą rozdzielczością mamy do czynienia, wystarczy sobie uświadomić, że była ona używana na komputerze Commodore 64.

recenzja police quest 4

W grze pojawiają się dziwne nieścisłości. Zgodnie z ustaloną w poprzednich odsłonach linią trzeba skrupulatnie przestrzegać różnych procedur. Jedną z zasad jest szacunek do policjantek. Próba dotykania ich kursorem może skończyć się naganą, lub skargą kończącą naszą karierę. Jednak gdy podchodzi do nas reporterka zapytać o postępy w śledztwie, jedyną metodą jej ominięcia jest…brutalne odepchnięcie. Oczywiście przed kamerami. To widocznie nie żaden sposób nie wpływa na karierę. Po odnalezieniu ciała musimy je obrysować kredą, co jest całkowitym mitem. Policjant włamuje się do przypadkowego domu bez nakazu. Nieścisłości te może tłumaczyć fakt, że Daryl Gates nie pisał scenariusza, tylko podał kilka pomysłów i firmował grę swoim nazwiskiem. Prawdziwą twórczynią była Tammy Dargan — producentka programu America most Wanted (odpowiednik rodzimego 997). Weteranka telewizji wiedziała, że widzowie lubują się w szokujących elementach więc umieściła ich jak najwięcej. Odbyło się to niestety kosztem realizmu.

  Assassin's Creed: Unity - recenzja

Niestety oprócz szokowania gra nie ma za bardzo nic do zaoferowania. Scenariusz jest przeciętny, szczególnie jeśli porównamy go do innych dokonań Sierry z tamtego okresu. W Gabriel Knight krok po kroku odkrywamy kolejne tropy, które prowadzą do rozwikłania sprawy, natomiast w Police Quest 4, na trop głównego złoczyńcy wpadamy przypadkiem. Dosłownie. W końcówce gry łapiemy liną losowego psa, który zaciąga nas do siedziby złoczyńcy. Brak też ciekawych postaci pobocznych. Napotykane przez nas osoby to chodzące stereotypy. Murzyni posługują się dziwacznym slangiem, prowadząca sklep spożywczy Azjatka mówi łamanym angielskim, a patolog z kostnicy opowiada czerstwe dowcipy. Twórcy nie umieją nawet wycisnąć emocji ze sceny przekazania żonie rzeczy po zmarłym mężu. Najbardziej blado wypada jednak nasz podopieczny. John Carey jest nieznośnie nijaki. Nie ma żadnych wad ani zalet, nie wyróżnia się poczuciem humoru, czy zaradnością. Jest, bo jest. To jakiś fenomen, żeby w blisko czterogodzinnej grze nadać żadnych ciekawych cech głównej postaci.

police quest 4 open season

Wersja CD jest w pełni udźwiękowiona. Aktorzy głosowi wykonują swoje zadanie poprawnie jednak bez fajerwerków. W ich wykonaniu brakuje trochę emocji. Szczególnie słychać to w przypadku obdarzonego letargicznym głosem głównego bohatera. Postać ogląda zmasakrowane zwłoki partnera i komentuje to głosem osoby omawiającej zmianę planu taryfowego z konsultantem. A skoro o udźwiękowieniu mowa, bardzo słabo wypada ścieżka dźwiękowa. Utwory można podzielić na dwie kategorie: dające się słuchać i irytujące. Te pierwsze przypominają nagrania ze stocku. Takie niezapadające w pamięć przeciętniaki. Niestety pojawiają się także mocno irytujące. W jednej lokacji słychać dźwięki jakby ktoś zrzucił pianinko dla dzieci ze schodów i zmiksował to na tle buczącego transformatora. Ciekawostką jest, że w grze pojawiają się (podczas jazdy windą) utwory z wydanej w tym samy roku szóstej odsłony przygód Larry’ego. Ciężko powiedzieć czy jest to easter egg czy przypadek.

Police Quest 4 nie jest najgorszą grą Sierry, jednak jest bez wątpienia najsłabszą przedstawicielką cyklu. Twórcy ewidentnie miotają się pomiędzy pokazaniem realizmu, a jak największym udramatyzowaniem wydarzeń. Przez takie podejście gra nie trafi, ani do miłośników poprzednich odsłon, ani do ludzi szukających mocnych wrażeń. Trochę szkoda, bo Police Quest 4 ma potencjał na coś lepszego.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *