The Lost Files of Sherlock Holmes: Case of the Rose Tattoo – recenzja

W połowie lat 90. popularność niegdyś dominujących przygodówek zaczęła stopniowo maleć. Było to efektem pojawienia się akceleratorów graficznych i gier 3D. Wobec możliwości grania w dynamiczne strzelanki FPS, kto by chciał spędzać czas na klikaniu w nawet najpiękniej animowaną przygodówkę? Jednak gry przygodowe nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Ich twórcy zdecydowali się wykorzystać swój ostatni atut – dygitalizowaną grafikę. Spopularyzowana przez Mortal Kombat technologia, znalazła zastosowanie również w grach przygodowych. Zamiast ręcznego rysowania i animowania postaci, można było po prostu nagrać aktora wykonującego określoną czynność, a następnie umieścić go w grze, promując produkcję jako 'filmową’. To właśnie po tę technologię sięgnęli twórcy przygodówki pt. The Lost Files of Sherlock Holmes: The Case of the Rose Tattoo z 1996 roku.

Sherlock Holmes wraz z doktorem Watsonem udają się na spotkanie z bratem Sherlocka, Mycroftem. Niestety, klub, w którym mieli się spotkać, eksploduje, a Mycroft w ciężkim stanie zostaje przewieziony do szpitala. Oficjalna wersja mówi o wybuchu gazu, jednak doktor Watson znajduje wśród ruin dowody wskazujące na zamach.

Fabuła jest zawiła i wielowątkowa. Bohaterowie odkrywają, że cała sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się początkowo mogło wydawać, a w grę wchodzi międzynarodowe szpiegostwo, szantaż i morderstwo. Pojawia się dużo zwrotów akcji. Jako gracz musimy wysłuchać bardzo dużej ilości dialogów i odnaleźć mnóstwo różnego rodzaju wskazówek. Miłośnicy prozy Artura Conana Doyle’a powinni być usatysfakcjonowani. Gra dorównuje najlepszym pracom autora zarówno pod względem złożoności fabuły, jak i objętości.

Grafika jak na swoje czasy jest bardzo ładna. Gra przywodzi na myśl produkcje takie jak: Darkseed 2, Phantasmagoria czy Harvester. Twórcy Rose Tattoo wykonali swoją pracę nawet lepiej, gdyż udało im się w realistyczny sposób wtopić postacie w otoczenie. W wielu grach tego typu ludzkie postacie wyróżniają się na tle komputerowo wygenerowanych plansz. Tutaj wszystko jest w pięknej harmonii i można odnieść wrażenie, że postacie naprawdę przechadzają się po XIX-wiecznym Londynie. Niestety w tym podejściu kryje się jedna z większych wad gry – pixel hunting. Przedmioty, podobnie jak postacie są świetnie wtopione w tło, a na dodatek niektóre mają wielkość kilku pikseli. Czasami nawet wiedząc co mamy zrobić, wciąż nie możemy znaleźć danego przymiotu. Jest to bardzo irytująca wada. Jakby utrudnień w polowaniu na dany przedmiot było mało, na każdej z plansz można kliknąć i dotknąć niemal wszystko. Dywan, firanka, książki, kanapa, leżąca na niej gazeta, biurko, portrety na ścianie, oparta o ścianę parasolka, stolik, regał… łatwo sobie wyobrazić jak trudno w takim chaosie upolować potrzebny nam przedmiot.

Case of the Rose Tattoo gra

Udźwiękowienie jest przeciętne i żaden z utworów użytych w grze nie zapada na długo w pamięć. Na niektórych planszach przygrywa melodia w formacie midi, podczas gdy na innych etapach gry dominują jedynie naturalne dźwięki otoczenia, takie jak gwar ulicy czy stukot końskich kopyt. Aktorzy głosowi wywiązują się ze swoich zadań przyzwoicie. Dostają też całkiem niezły materiał. Holmes charakteryzuje się sarkastycznym poczuciem humoru i nie stroni od złośliwości wobec swoich rozmówców. Niestety, gra wymaga bardzo dobrej znajomości języka angielskiego. Postacie czasami mówią z silnym akcentem, co może utrudniać zrozumienie. Włączenie napisów staje się w takim przypadku niezbędne. Większym wyzwaniem jest jednak używanie przez wiele postaci kwiecistego języka, który niekiedy może przysłaniać sens wypowiedzi. Oto przykład:

„Depend on Lestrade for a cliche in lieu of exercising his brain. The lectio facilito is fine for palaeography, but it won’t do for logic. The man’s reasoning powers are abysmal.”

„Watson, what do your feline orbs espy?”

Wracając do scenariusza, trzeba się przyczepić do sporej wady. Mając tak rozbudowany i wielowątkowy skrypt autorzy nie do końca wiedzieli jak go przeszczepić na grunt gry przygodowej. Większość zagadek, jeśli można je tak nazwać, polega na następującej sekwencji: rozmowa z postacią nr 1 aktywuje dialog z postacią nr 2. Po wykorzystaniu wszystkich nowych opcji dialogowych u postaci nr 1, pojawiają się nowe opcje, które umożliwiają wykonanie pewnej akcji, a to z kolei otwiera kolejne dialogi u obu rozmówców. Proces ten powtarza się cyklicznie. Londyn z końca XIX wieku to miejsce pełne upartych i zawziętych służbistów, ogarniętych obsesją pilnowania swojego posterunku. Na początku gry sterujemy Watsonem. Idziemy do Scotland Yardu – policjant nie chce nas wypuścić do środka. Idziemy do wysadzonego w powietrze klubu Diogenes – to samo. Idziemy do szpitala – siostra nie pozwala nam zobaczyć pacjenta. Nie pomoże powoływanie się na słynnego detektywa. Gdy w śledztwo angażuje się Holmes, te same postacie wciąż nie chcą nas wpuścić. Nie pomaga ani renoma największego detektywa, ani pokazywanie oficjalnego upoważnienia. Pierwsze dwie godziny trwa sama próba dostania się na miejsce zbrodni! Nie wszystkie zagadki są też sensowne. Na komisariacie Holmes dostrzega, że jeden z aresztowanych zachowuje się dziwnie. Wygląda to jak atak epilepsji. Policjant jednak ignoruje Holmesa. Detektyw prosi więc o fachową opinię towarzyszącego mu Watsona. Ten potwierdza napad padaczki, jednak policjant ignoruje także jego. Jak więc przekonać upartego służbistę? Oczywiście wskazać mu leżącą na półce encyklopedię i zalecić sprawdzenie słowa epilepsja. No bo ważniejsze jest dwuzdaniowe hasło z encyklopedii niż opinia przebywającego na miejscu lekarza medycyny o nieposzlakowanej opinii.

  Broken Sword: The Sleeping Dragon - recenzja

Sherlock Holmes przygodówka

Sposób sterowania jest standardowy: kliknięcie lewym przyciskiem myszy umożliwia przemieszczenie się w określone miejsce lub, w przypadku interaktywnego przedmiotu, jego obejrzenie. Wykonanie jakiejś akcji na przedmiocie wymaga użycia prawego przycisku myszy, co otwiera małe menu kontekstowe. Z tego menu należy wybrać dodatkową czynność, taką jak powąchanie, dotknięcie, sprawdzenie itp. Interfejs funkcjonuje stosunkowo dobrze, ale posiada pewne niedociągnięcia. Na przykład, aby przejść do kolejnej sceny, samo kliknięcie na przejście nie wystarczy; konieczne jest również wybranie opcji „wejdź”. Taki drobny szczegół może być irytujący. Również irytującym aspektem jest obowiązek oglądania wszystkich animacji: każdorazowo, gdy decydujemy się opuścić mieszkanie przy Baker Street, musimy obserwować, jak Holmes powoli podchodzi do wieszaka, zdejmuje szlafrok, zakłada płaszcz i czapkę… Z czasem staje się to uciążliwe, szczególnie że brak jest opcji przewinięcia tych animacji. Przeszkadza to również w eksploracji. Gdy na planszy znajduje się rozgałęzienie dróg, czasem trzeba iść w niewłaściwym kierunku tylko po to, aby przesunąć ekran, gdyż dopiero wtedy możliwe jest udanie się w miejsce docelowe. Co za marnotrawstwo czasu! Wielka szkoda, że autorzy nie pomyśleli o podwójnym kliknięciu, które by szybko przenosiło nas do następnej planszy, albo chociaż powodowało szybszy marsz.

The Lost Files of Sherlock Holmes: Case of the Rose Tattoo to solidna gra przygodowa z kilkoma utrudniającymi rozgrywkę wadami. Jeśli lubicie dobrą intrygę kryminalną i nie przeszkadza wam powolne tempo rozgrywki ani przestarzały interface, jest to gra dla nas. Gra ma naprawdę dobry scenariusz i przyzwoitą jak na swoje czasy oprawę. Jeśli jednak irytują nas wspomniane wyżej wadę lepiej tę produkcję omijać z daleka, bo szkoda nerwów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *