Harvester – recenzja gry przygodowej

Pamiętacie Blue Velvet Davida Lyncha? Scena otwierająca ten film to istny majstersztyk. Piękne miasteczko gdzieś w Stanach, urocze amerykańskie domki, wszyscy się uśmiechają, przyjazny strażak wesoło macha ręką, ludzie podlewają trawniki. Ten sielankowy obraz kończy się powolnym zejściem kamery do podlewanego trawnika gdzie kamera nurkując coraz głębiej w trawę, odsłania pokłady brzydoty i plugastwa kryjące się pod powierzchnią. To ujęcie idealnie oddaje atmosferę gry Harvester, która jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych tytułów w historii gier. Zaintrygowani?

Pierwsze informacje o grze zostały podane w 1994 na targach CES. Harvester wzbudził olbrzymie zainteresowanie, ze względu na swoją mroczną tematykę i atrakcyjnie wyglądającą grafikę. Twórca gry, Gilbert P. Austin, otwarcie mówił, że interesuje go posunięcie się z kontrowersjami i przemocą tak daleko, jak to tylko możliwe. Chociaż większość gry była gotowa już tego samego roku, tytuł został wydany dopiero dwa lata później. Opóźnienie nie pomogło, gdyż przez ten czas część graczy zapomniała o kontrowersyjnym tytule. Oprócz tego w 1996 roku nastąpiła ekspansja gier 3D takich jak Quake czy Tomb Raider, co spowodowało, że dwuwymiarowy Harvester cieszył się umiarkowanym zainteresowaniem i okazał się finansową porażką.

Steve i Stephanie harvester
Steve zaczyna myśleć że ten ślub to nie jest taki głupi pomysł

Harvester – recenzja

Główny bohater Steve budzi się pewnego dnia w nienanym sobie domu. Nie pamięta, kim jest ani nie poznaje domowników podających się za jego rodzinę. Na dodatek jest przekonany, że pochodzi z czasów współczesnych, tymczasem miejsce wygląda jakby zatrzymało się w latach 50. Protagonista odkrywa także, że za kilka dni odbędzie się jego ślub z miejscową dziewczyną, której nigdy nie widział na oczy. Naszym zadaniem jest dowiedzieć się, gdzie jesteśmy i jak tu trafiliśmy.

Pierwsza część gry to eksploracja okolicy. W tym kryje się najwięcej zabawy, ponieważ miasteczko Harvest zamieszkałe jest przez dziwacznych mieszkańców. Osoba podająca się za mamę Steva piecze wypieki na jakąś akcję charytatywną, a ponieważ zostało do niej wiele dni, po upieczeniu wyrzuca je i piecze następne. Chłopiec od gazet, nie rozwozi ich do mieszkań, tylko zabiera gazety spod domu. A spróbujmy mu jej nie oddać! Sąsiad i zarazem nasz przyszły teść opowiada o swojej córce, w seksualnych podtekstach. Nauczycielka w szkole chodzi uzbrojona w kij baseballowy i wymierza przy jego pomocy sprawiedliwość. Strażacy w remizie, nie gaszą pożarów, gdyż zajęci są malowaniem i pozowaniem do aktów. Na dodatek nic nikogo nie dziwi, wszyscy mieszkańcy przyjmują tego typu wydarzenia jak codzienność. Na nasze zaniepokojenie odpowiadają „zawsze byłeś żartownisiem, Steve”.

W centrum całej intrygi znajduje się tajemnicza loża „Zakonu pełni Księżyca”. Nie wiemy czym się zajmują jej członkowie, ale wszyscy mieszkańcy mówią, że koniecznie musimy do niej dołączyć przed naszym ślubem. Żeby się do niej dostać, musimy wypełnić aplikację i porozmawiać ze strażnikiem zakonu. Gwardzista loży mówi nam, że możemy dołączyć, jeśli okażemy się godni. Aby spełnić wymagane warunki, musimy wykonać dla loży kilka zadań. Pierwsze jest proste – mamy zarysować komuś auto. Później stopień trudności i brutalności czynów wymaganych do przyjęcia rośnie…

Harvester posiada dwa zakończenia, jednak jest liniowa. Nasze decyzje nie mają wpływu na zakończenie historii, przed samym końcem po prostu musimy dokonać ostatecznego wyboru. Żeby gra nam się za szybko nie znudziła, autorzy umieścili w niej mnóstwo atrakcji. Kilka budynków nie ma żadnego wpływu na przebieg fabuły i nie jest nam potrzebne do przejścia gry, jednak zwiedzanie tych lokacji to sama frajda. Dla przykładu mamy bazę wojskową z pociskami nuklearnymi gotowymi do wystrzelenia na Rosję. Wejścia strzeże niepełnosprawny wojskowy, który wydaje się mieć niezdrową obsesję na punkcie kosmitów i komunistów. Jednym słowem ostatni człowiek, któremu można by powierzyć dostęp do pocisków balistycznych. Po dłuższej wymianie zdań wskazującej na to, że miejsce tego pana jest w zakładzie nieco bardziej strzeżonym niż ta baza wojskowa, wojskowy nabierze co do nas podejrzeń. Jeśli spróbujemy się wtedy zbliżyć, Steve dostanie serię z karabinu między oczy, a nasz szalony generał odpali pociski, wszczynając trzecią (i zapewne ostatnią) wojnę światową co kończy też naszą grę. Pożytku z tej scenki żadnego, ale zabawy od groma. A takich atrakcji poukrywanych w grze jest mnóstwo.

  The Dark Pictures Anthology: House of Ashes - recenzja

Tła są renderowanymi scenami, na które nakładane są zdigitalizowane postacie. Niestety grafika jest bardzo słabym elementem tej gry. Steve jest jedynym bohaterem, który porusza się po ekranie. Inne postacie, które spotykamy, stoją nieruchomo w miejscu (z wyjątkiem walk, ale o tym później). Konwersacja odbywa się w stylu kodeka z Metal Gear Solid – u góry pokazują się portrety postaci, które są podmieniane w trakcie rozmowy na takie, które oddają aktualną emocję postaci. Dodatkowo mamy krótkie scenki filmowe odtwarzane w różnych momentach gry. Niektóre z nich to najbardziej obrzydliwe fragmenty gry. Wspomnę tutaj tylko zombie-dzieciach pożerających żywcem swoją mamę, czy wyciskaniu gałek ocznych kciukami. Czasami pojawia się też w nich czarny humor. Choć te komiczne fragmenty spotkań potrafią nas rozbawić (zastępca szeryfa kojarzy się z postacią Herberta z Family Guy) dużo częściej są bardzo niepokojące. Mocno zarysowany jest też główny motyw gry. Czy przemoc ekranowa może przekładać się na przemoc w prawdziwym życiu? Czy za takową przemoc odpowiedzialny jest jej twórca, czy może człowiek, który ją ogląda? Z jednej strony gra ma obrzydliwe momenty, ale z drugiej, czy ktoś nas trzyma na siłę przy monitorze? Wątek ten przewija się od samego początku gry, kiedy to zwracamy uwagę naszmu młodszemu bratu, że nie powinien oglądać krwawego westernu, aż do zakończenia, które polecam samemu odkryć.

Oprócz typowego dla przygodówek sterowania point-and-click, mamy tutaj dodatek w postaci prawego klawisza myszy, który wyprowadza atak. Trochę w stylu GTA, gdzie możemy atakować przypadkowo spotkane na ulicy postacie. Tyle że tutaj nie ma to za dużego sensu, bo po zabiciu dowolnej osoby jesteśmy od razu łapani i mamy game-over. Kiedy już dostaniemy się do loży walka staje się integralną częścią gry. Niestety rozwiązanie to pasuje do Harvester jak pięść do nosa. Nie da się zbudować dobrego systemu walki opartego na jednoklawiszowym sterowaniu. Obrażenia zadane nam podczas walk zostają, dopóki nie odnowimy zdrowia przy pomocy żywności. Samo jedzenie jednak jest dosyć limitowane. Do wyboru mamy sporo broni: strzelbę, pistolet, piłę łańcuchową a nawet kosę. Szkoda, że twórcy nie dopracowali tego elementu w lepszym stopniu. Ostatni fragment gry zmienia diametralnie przebieg rozgrywki i psuje ogólne wrażenia. Serie takie jak Silent Hill lub Resident Evil w idealny sposób łączą walkę z rozwiązywaniem zagadek. Tymczasem w końcowych etapach Harvester zagadki są sporadyczne i niezbyt sensowne. Od fabularnej strony te końcowe levele też nie mają zbyt dużego sensu – wygląda to jakby twórcy wrzucili do nich wszystkie grafiki koncepcyjne, które nie zmieściły się w innych etapach. Można odnieść wrażenie, że twórcom skończyły się pomysły.

Harvester, pokój ojca
Przed użyciem seks-zabawki, KONIECZNIE przeczytajcie instrukcję

Muzyka niestety jest słaba. Nie da się o niej powiedzieć nic ciekawego. Żaden z utworów nie zapada w pamięć zbyt długo. Nieco lepiej jest z aktorstwem głosowym – tutaj poziom jest zadowalający. Aktorzy występujący w grze zostali zdubbingowani przez profesjonalistów. Filmiki natomiast są dziwnie słabej jakości. W roku 1996, gry FMV przeżywały swój największy rozkwit i pełnoekranowe nagrania stały się standardem. Mimo tego Harvester używa technologii przestarzałej o dwa lata i odtwarza filmiki w małym okienku. Na dodatek są one bardzo krótkie. Niektóre trwają mniej niż dwie sekundy, co irytuje, bo czas ich ładowania lub powrotu do gry po jest znacznie dłuższy.

Harvester jako gra przygodowa nie wnosi nic rewolucyjnego do gatunku. Cechuje ją uboga nawet jak na swoje czasy grafika i przeciętna ścieżka dźwiękowa. Jednak miłośnicy gore będą wniebowzięci. Jeśli lubicie jazdę bez trzymanki i myślicie, że widzieliście w grach już wszystko, bo przeszliście Manhunta, Mortal Kombat i Carmagedon to zapewniam was, że jesteście w błędzie. Scenki w grze mają za zadanie nasz zszokować i robią to doskonale. A co najważniejsze, mimo żerowania na najniższych instynktach, Harvester stara się także nieść jakieś przesłanie dotyczące ekranowej przemocy i jej wpływu na odbiorcę. Jeśli nie macie nic przeciwko jej wadom i lubicie starsze gry, to czeka was kilka godzin świetnej zabawy.

Gry podobne do Harvester:

I Have No Mouth, and I Must Scream – recenzja

https://entuzjastagier.pl/2018/03/darkseed.html

Phantasmagoria 2: A Puzzle of Flesh – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *