Sherlock Holmes Chapter One – recenzja

Sherlock Holmes jest obecnie rekordzistą, jeśli chodzi o postacie literackie zaadoptowane na potrzeby kina i telewizji. Genialny detektyw w różnych wcieleniach gościł na ekranach aż 257 razy! W grach komputerowych Sherlock też pojawiał się wielokrotnie. Od prostych gier tekstowych z lat 80. poprzez przygodówki point and click i gry FMV, aż po trójwymiarowe kryminały. Od roku 2002 jego przygody są wydawane przez ukraińską firmę Frogwares. Do tej pory ukazało się osiem części przygód Sherlocka. Teraz firma postanowiła wrócić do korzeni. Ich najnowsza gra to prequel dotychczasowych produkcji skupiający się na młodości genialnego detektywa.

Jednym z najbardziej kojarzonym elementów przygód detektywa z Baker Street jest sceneria wiktoriańskiego Londynu. Zamglonej stolicy Wielkiej Brytanii nie zobaczymy jednak nawet na chwilę. Wydarzenia dzieją się na słonecznej wyspie Cordoba położonej gdzieś na Morzu Śródziemnym. Sherlock spędził na niej swoje dzieciństwo, jednak po śmierci matki wyjechał na stałe do Anglii. Teraz po latach wraca, aby odwiedzić jej grób. Krótko po przybyciu Holmes dowiaduje się, że w jej śmierć mogły być zamieszane osoby trzecie. Problem w tym, że Sherlock niewiele pamięta ze swojego dzieciństwa, więc będzie potrzebował pomocy.

Chapter one jest trzeciosobową grą z otwartym światem, utrzymaną w stylu poprzedniej produkcji tego samego studia – The Sinking City. Do dyspozycji mamy cały obszar wyspy podzielony na dzielnice. Wyspa to prawdziwy tygiel etniczny zamieszkany przez różne narodowości i rasy. Głównym celem pobytu Sherlocka jest odkrycie rodzinnej tajemnicy, jednak okazuje się, że aby tego dokonać będzie musiał wykonać kilka przysług dla mieszkańców wyspy.

Gra podzielona jest na pięć misji głównych. Po wypełnieniu każdej z nich możemy wrócić do opuszczonej rezydencji Holmesów z kolejnym elementem przypominającym Sherlockowi tragiczne wydarzenia z przeszłości. Oprócz tego na mapie znaleźć można ponad 30 misji pobocznych. Tak naprawę jest to kolejna wariacja gry z otwartym światem autorstwa Ubisoft. Jeśli ktoś grał w serię Assassin’s Creed, czy Farcry od razu zrozumie sandboxowe reguły tego świata. Czym Chapter One wyróżnia się na tle konkurencji to zastosowanie mechanik, które początkującym graczom mogą sprawić problemy. Śledztwo na ogół rozpoczyna się od rozmowy. Po wyczerpaniu tematów oglądamy miejsce zbrodni. W specjalnym trybie skupienia odnajdujemy wszystkie poszlaki. Poszlaki trafiają do notatnika, w którym możemy je przeglądać. Tutaj niestety zaczynają się schody. Poszlak mamy kilkanaście i aby ruszyć fabułę naprzód, trzeba nieustannie nimi żonglować. Nie wystarczy podejść do świadka zdarzenia, gdyż ten jedynie wzruszy ramionami. Należy w opcjach znaleźć odpowiednią poszlakę, odznaczyć ją i dopiero wtedy zapytać. Mało tego, czasami uzyskanie odpowiedzi zależy od posiadanego przez nas ubioru. Wyspa jest tyglem różnorodności, a przedstawiciele pewnych nacji mogą nie chcieć rozmawiać z obcym. Musimy więc się nieustannie przebierać i/lub zakładać perukę, nakładać makijaż itp. Odpowiednie stroje pomagają nam także dostać się do niedostępnych dla innych ludzi pomieszczeń (np. baraki wojskowe). Niektóre poszlaki wymagają przeprowadzenia analizy chemicznej, która jest tak naprawdę prostą mini gierką. Miejsce zbrodni czasami trzeba sfotografować, a czasami wejść w dodatkowy tryb skupienia, jednak przed wejściem w niego należy wybrać odpowiednią poszlakę. Gdy mamy już wystarczającą ilość poszlak i dowodów, w „pałacu pamięci” odtwarzamy wydarzenia z miejsca zbrodni. Oprócz tego mamy jeszcze osobne minigierki związane z podsłuchiwaniem i przeszukiwaniem archiwum gazety, lub kartotek policyjnych. Każda z opisanych powyżej mechanik pojawiała się wcześniej w innych grach, jednak w Sherlocku wszystko jest zrobione odrobinę inaczej, co powoduje trudności z przyzwyczajeniem się do takiego stylu.

Sherlock holmes chapter one gra

Oprócz tego okazjonalnie pojawia się tryb akcji. Biegamy po jakimś magazynie, i strzelamy do bandytów. Możemy ich po prostu zastrzelić, jednak gra potępia tego typu zachowanie. Preferowane działanie to zestrzelenie z danego przeciwnika pancerza, zamroczenie go przy pomocy elementów otoczenia (lampa, worek z mąką, butla z gazem itp.) i znokautowanie w sekwencji QTE. Jeśli wykonamy ją prawidłowo, Sherlock aresztuje bandytę, jeśli nie całą zabawę trzeba powtarzać od początku. W jednej lokacji pojawia się od kilku do kilkunastu bandziorów. Całość niezwykle szybko staje się monotonna. Nawet prosty system atak-blok-kontra z Assassin’s Creed sprawia więcej frajdy.

Większość rozwiązywanych przez Sherlocka spraw kończy się odkryciem przynajmniej dwóch potencjalnych zabójców, a decyzja o wyborze sprawcy należy do nas. Gra nigdy nie mówi, czy podjęta decyzja była dobra, czy zła. Przestępca idzie do więzienia, a życie toczy sie dalej. A może właśnie posłaliśmy na szafot niewinną osobę? Sprawcy często nie są krwiożerczymi bestiami, a zwykłymi ludźmi, którzy popełnili błąd. Okazuje się na przykład, że przestępca, niecnego uczynku dokonał, będąc odurzonym podanym mu bez jego wiedzy narkotykiem. Może i to go nie usprawiedliwia, ale pozwala na sprawę spojrzeć nieco inaczej. Na dodatek okazuje się, że jest on jedyną osobą, która może pomóc nie tylko ofierze, ale i całej grupie społecznej, ignorowanej przez władze wyspy. Trzymanie się litery prawa oznacza, że człowiek ten pójdzie do więzienia, a jego reputacja zostanie zniszczona, jednak zarówno ofiara jak i ludzie z jej otoczenia zostaną porzuceni w tragicznych warunkach. Z kolei przymknięcie oka spowoduje, że będzie on się cieszył wolnością, jednak mnóstwo ludzi zostanie ocalonych. Co teraz? Bezwzględne przestrzeganie prawa czy wybranie mniejszego zła? W innej misji zabójca jest członkiem potężnego, mającego duże poparcie na wyspie rodu. Aresztować go i doprowadzić do eskalacji napięć rasowych i dalszego rozlewu krwi, czy puścić wolno, celem utrzymania pokoju? Większość misji stawia przed nami takie dylematy moralne. Od czasu Wiedźmina 3 na ekranach komputerów nie było tak dobrze napisanych i niejednoznacznych sytuacji.

  Song of Horror - recenzja

Sherlock chapter one chemia

Niestety misje mają też sporą wadę (choć dla niektórych może to być zaleta) – twórcy za bardzo popuszczają wodze fantazji. W jednej z nich Sherlock musi zbudować seks-lalkę, aby zwabić przebywającego na wolności morderczego słonia. W innej udaje się na orgię rodem z filmu „Oczy szeroko zamknięte”. Sherlock chodzi ubrany niczym postać z Final Fantasy 15, a towarzyszy mu wyimaginowany przyjaciel Jon (nie jest to spoiler), który niczym „creepy Watson” teleportuje się z miejsca na miejsce, aby wygłaszać kąśliwe uwagi na temat postępów w śledztwie. Jednym graczom takie podejście spodoba, się a inni będą wywracali oczami. Chapter one to gra stawiająca na wartości rozrywkowe, a nie na realizm historyczny.

Z wad należy wymienić pojawiające się okazjonalnie glicze graficzne i częste spadki FPS (gra testowana w wersji PC). Trochę razi też pustość otaczającego nas świata. Owszem miasto jest pełne NPC-ów i pięknych budynków, jednak oprócz podejmowania kolejnych misji, nie ma za bardzo czym się zajmować. Żadnych przypadkowo generowanych wydarzeń, żadnych mini gierek czy innych tego typu atrakcji. Ostatnim malutkim problemem jest system szybkiego podróżowania. Możemy przemieszczać się tylko w konkretne wyznaczone punkty. Dlaczego nie dodano możliwości teleportacji do dowolnego obiektu na mapie, pozostaje zagadką, którą rozwikłać może jedynie Sherlock.

Mimo pewnych wad Chapter One to najładniejsza i najlepsza gra z katalogu Frogwares. Ma satysfakcjonujący system rozwiązywania zagadek, ciekawą intrygę, moralnie niejednoznaczne questy i oryginalne mechaniki gry. Szkoda, jedynie, że niektóre z nich są frustrujące lub monotonne. Pozostaje mieć nadzieję, że w „Chapter two” wady te zostaną dopracowane i dostaniemy grę, na jaką fani detektywa z Baker Street zasługują.

The Lost Files of Sherlock Holmes: Case of the Rose Tattoo – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *