Punisher: Strefa wojny (Punisher: War zone) – recenzja

Wydany w 2004 roku drugi kinowy film z Punisherem zebrał fatalne recenzje, jednak zarobił sporo pieniędzy. Z samych wydań DVD do kieszeni producentów trafiło 115 milionów dolarów. Oznaczało to nieuchronny sequel. Tym razem adaptacja miała być bardziej komiksowa. Koniec z szekspirowskimi spiskami i zemstą — zamiast tego wymierzanie sprawiedliwości bandytom. Na przeciwnika wybrano jednego z najpopularniejszych przeciwników komiksowych — Jigsawa. Odtwórca głównej roli, Thomas Jane, osobiście zapewniał, że tym razem będzie mroczniej  i krwawiej. Zdjęcia zaplanowano na rok 2006, niestety  plany pokrzyżował  huragan Katrina. Na dodatek nie wszyscy byli zadowoleni ze scenariusza, więc studio wynajęło Kurta Suttera (twórcę serialu Sons of Anarchy) do poprawek. W końcu na skutek niezadowolenia z kolejnych wersji scenariusza Thomas Jane wycofał się z projektu, stwierdzając, że szkoda inwestować czas i nerwy w coś tak słabego. Zrezygnowało z niego także dwóch kolejnych reżyserów. Po licznych perturbacjach producentom udało się obsadzić film. Reżyserką została Lexi Alexander, a tytułowym Pogromcą Ray Stevenson. Aktor był wtedy najbardziej znany z roli legionisty Titusa Pullo w epickim serialu HBO Rzym, natomiast Lexi miała za sobą udany dramat chuligański Green Street Hooligans .

punisher 2008 recenzja

Mimo iż oryginalnie planowano nakręcić sequel, po zmianie głównego aktora tytuł zmieniono na Punisher: Strefa wojny (War zone), a z filmu zrobiono kolejny reboot. Podobnie jak w przypadku The Punisher z 1989 zrezygnowano z origin story, osadzając akcję pięć lat po śmierci rodziny Franka. Akcja zaczyna się niemal od razu – Pogromca wpada na spotkanie mafijne i dokonuje rzezi. Jeden z gangsterów — Billy „Przystojniacha” Russotti ucieka przez nim do fabryki recyclingu, jednak po krótkiej walce zostaje wrzucony do maszyny rozdrabniającej butelki. Podczas strzelaniny ginie agent pod przykrywką, co powoduje u Franka wyrzuty sumienia i kieruje na jego plecy grupę dochodzeniową. Wkrótce okazuje się, że okrutnie zdeformowany Przystojniacha przeżył i planuje zemstę na Franku.

Tym razem twórcy poszli z przemocą na całość. Nie mówimy  już o plamach krwi na ścianie, tylko kawałkach czaszki i mózgu malowniczo spływających po każdym oddanym strzale. Mamy nogę od krzesła wbitą w głowę przez gałkę oczną, odstrzelenie twarzy, wyrywanie i zjadanie organów ludzkich(!) i całą gamę innych efektownych śmierci. Nie ma żadnych hamulców. Nic w tym dziwnego. Wizerunek Franka jest wzorowany na komiksach autorstwa Gartha Ennisa (twórca Kaznodziei i The Boys). Czarne zaczesane do tyłu włosy i charakterystyczny strój są niemalże żywcem przeniesione z komiksów. W rolę głównego przeciwnika wcielił się utalentowany Dominic West (Prawo ulicyRomans). Teoretycznie film miał wszystkie niezbędne składniki do bycia przebojem. Tak się jednak nie stało. Co zawiodło?

  Mgła - recenzja serialowej adaptacji Stephena Kinga

Dominic west jigsaw

Na drodze do sukcesu ponownie stanął słaby scenariusz. Wspomniany wcześniej Kurt Sutter, poprosił o wycofanie swojego nazwiska z filmu, gdyż uznał, że scenariusz po kolejnych przeróbkach, nie przypomina już jego dzieła. W podobnym tonie wypowiedziała się reżyserka. Podobno Marvel miał świetne pomysły, ale kontrolę nad projektem sprawowało studio, które co chwila dokonywało ingerencji w fabułę. Konflikt w pewnym momencie tak się zaognił, że reżyserka została odsunięta od projektu, a studio samo dokonało końcowej edycji filmu. Drugim powodem jest główny przeciwnik. Nawet tak zdolny aktor, jak Dominic West nie zagra przekonująco w tandetnej charakteryzacji wyglądającej, jak przystrojona bliznami maska z filmu Halloween. Wystarczy zresztą porównać, jak aktor grał bez charakteryzacji, przez pierwsze kilkanaście minut filmu. Kolosalna różnica. Ostatnim gwoździem do trumny jest wspomniana już przemoc. Owszem, jest ona bliska komiksom, i kilka scen nie do się określić inaczej jak świetne, jednak w pewnym momencie zostaje przekroczona to niewidzialna granica, oddzielająca sceny drastyczne od groteskowych. Ostrzeliwanie przeciwników dwoma karabinami, wisząc do góry nogami na kręcącym się żyrandolu, powodują, że film podpada pod kategorię „tak zły, że aż dobry”.

punisher war zone recenzja

Punisher w wykonaniu Stevensona wywołuje mieszane uczucia. Aktor pasuje do roli idealnie — jest dobrze zbudowany, wysoki i ma twarz zakapiora. Jego Punisher przypomina bardziej mordercę ze slashera, niż komiksową postać. Niestety kiedy przychodzi mu pokazać emocje, wychodzi to nieprzekonująco. A w filmie pojawia się kilka wątków mających uczłowieczyć głównego bohatera. Udaną kreację tworzy Colin Salmon, znany szerszej widowni z roli pociętego laserami komandosa w filmie Resident Evil. Po raz pierwszy na ekranie pojawia się ignorowana do tej pory postać pomocnika Punishera — Micro. Wciela się w niego komik Wayne Knight (Trzecia planeta od słońca).

W przeciwieństwie do dwóch poprzednich adaptacji Punishera film poległ finansowo. Na dodatek w tym samym roku Marvel odkrył swój bezpieczny, kolorowy i radosny świat superbohaterów, gdzie przemoc zastąpiły one-linery, a odmierzone linijką proporcje scenariusza przynosiły sukces za sukcesem. Pogromca poszedł w odstawkę aż do fenomenalnego powrotu w serialu Daredevil w wykonaniu Bernthala.

punisher war zone film

Film doczekał się także adaptacji w postaci gry komputerowej. Była to sieciowa strzelanka zatytułowana Punisher: No Mercy. W grze użyto modeli z filmu, jednak scenariusz jest zupełnie inny. Niestety po zaledwie dwóch latach gra została bezpowrotnie wycofana, na skutek utraty licencji Marvela.

Względem poprzednich filmów z Pogromcą, Punisher: Strefa wojny to krok do przodu i dwa kroki w tył. Film jest wypełniony akcją i brutalnymi scenami, jednak scenariusz nie angażuje, a główny antagonista bardziej śmieszy, niż straszy. Nie jest to najgorsza adaptacja komiksowa, jednak z całej trójki pełnometrażowych filmów z Punisherem, ten jest najsłabszy.

4/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *