Lata 90. to złoty okres przygodówek point and click. Wśród licznych reprezentantów tego gatunku światło dzienne ujrzały wtedy dwie pierwsze części Broken Sword. Obie gry zdobyły uznanie graczy i krytyków, a ich deweloper Revolution Software w ciągu kilku lat stał się jednym z ważniejszych producentów gier. Niestety nic nie trwa wiecznie i pod koniec lat 90. staroświeckie przygodówki zostały wyparte przez atrakcyjnie wyglądające produkcje 3D. Dla Revolution oznaczało to coraz większe problemy ze znalezieniem wydawców dla swoich kolejnych projektów. Nikt nie chciał ponosić ryzyka finansowego związanego z inwestycją w niepewny komercyjnie produkt. Nieliczne firmy, które podjęły negocjacje, stawiały bardzo stanowczy warunek – gra musi być w pełnym 3D. Dodatkowym problemem były napięte terminy. Żadna zwłoka nie wchodziła w grę. Revolution nie miało jednak zbyt dużego wyjścia, gdyż firma potrzebowała życiodajnej gotówki. W ten sposób Broken Sword 3 i 4 okazały się grami obarczonymi sporymi błędami i niedokończonymi. Szczególnie widać to w przypadku części czwartej, gdzie historia w pewnym momencie zwyczajnie się urywa.
Trzy lata po wydaniu części czwartej, do Revolution software zgłosiło się Apple z propozycją zremasterowania pierwszej gry w serii i wydania jej jako grę na system iOS. Revolution podjęło się zadania i był to strzał w dziesiątkę. Gracze ochoczo sięgnęli po remaster legendarnego tytułu, dzięki czemu Revolution nie tylko zarobiło na swoim starym produkcie, ale i wkroczyło w świat dystrybucji cyfrowej. Jako deweloper Revolution Software zarabiało około 7% totalnego przychodu z produkcji, a reszta szła w różnego rodzaju koszty lub trafiała do kieszeni wydawcy. W przypadku dystrybucji cyfrowej i samofinansowania okazało się, że z 7 robiło się 70 procent czystego zysku! Idąc za ciosem, firma wydała remaster Broken Sword 2. Na obu odświeżonych produkcjach udało się zarobić ponad pół miliona dolarów, co oznaczało, że ojciec serii – Charles Cecil mógł spełnić swoje marzenie i wydać kolejną odsłonę serii, bez wiszących nad głową terminów i producenckich wymagań ingerujących w jego wizję.
https://www.youtube.com/watch?v=3bJ2HfE1WYM&t=2s
Krótko po rozpoczęciu produkcji okazało się jednak, że nawet taka suma nie wystarczy. Nowe technologie okazały się bardziej czasochłonne i kosztowne niż pierwotnie zakładano. Cecli stanął przed trudną decyzją – skrócić grę, aby mogła się zmieścić w założonym budżecie, czy wydać ją w pełni, organizując dodatkowe źródło finansowania. Postawiono na drugą opcję, a o pomoc w zgromadzeniu funduszy zwrócono się do fanów na Kickstarterze. Niezbędna suma, czyli 400 tysięcy dolarów została uzbierana w 13 dni, a do końca kampanii zebrano ponad 800 tysięcy.
Prace ruszyły pełną parą, a premiera gry została zaplanowana na pierwszą połowę 2013 roku. Gdy termin się zbliżał, Cecil ogłosił, że może nastąpić kilkumiesięczne opóźnienie i gra trafi do graczy dopiero w trzecim kwartale. Wkrótce okazało się, że i ten termin nie będzie możliwy do osiągnięcia. Twórcy musieli nie tylko poprawić mnóstwo fragmentów, ale i stworzyć bonusową zawartość dla ludzi finansujących projekt przez Kickstartera, co oznaczało jeszcze więcej pracy. W końcu, gdy okazało się, że wydanie gry nie będzie możliwe przed końcem roku, zapadła decyzja o podziale gry na dwa epizody. Pierwszy ukazał się w obiecanym terminie, czyli pod koniec 2013, a drugi w kwietniu 2014. Gracze, którzy zakupili pierwszy, drugi dostawali za darmo w momencie premiery.
Fabuła Broken Sword 5 dzieje się zaledwie kilka miesięcy od zakończenia wydarzeń z części czwartej. George porzucił pracę w biurze patentowym i zajmuje się rzeczoznawstwem ubezpieczeniowym. W ramach obowiązków uczestniczy w otwarciu wystawy w paryskiej galerii należącej do niejakiego Henry’ego Duboisa. W wernisażu bierze udział także Nicole. Niestety parze nie będzie dane nacieszyć się własnym towarzystwem, gdyż do galerii wdziera się przestępca, zabija Henry’ego i kradnie obraz zatytułowany La Maledicció. Śledztwo w sprawie zabójstwa prowadzi niezwykle niekompetentny inspektor Navet. Widząc jego indolencję, George postanawia samemu przeprowadzić śledztwo. Jego jedynym tropem jest skradziony obraz. Ślady prowadzą do Londynu.
Broken Sword 5 wraca do korzeni serii, czyli do dwuwymiarowej przygodówki typu point and click. Postacie kontrolujemy przy pomocy kursora myszy (lub gałką analogową w przypadku wersji na konsole). Po najechaniu kursorem na interesujący nas przedmiot możemy go podnieść, użyć lub połączyć z innym przedmiotem. Jak to w klasycznych przygodówkach, niektóre przedmioty zatrzymujemy, gdyż okażą się przydatne w późniejszych etapach gry. Aby ułatwić życie graczom, gra podzielona jest na pomniejsze sekcje, dzięki czemu błądzenie prawie nie występuje. Czasami nie możemy nawet danej lokacji opuścić, dopóki nie znajdziemy odpowiedniego tropu. Podobnie jak w poprzednich odsłonach gra nam sygnalizuje dźwiękowo, jeśli właśnie użyliśmy jakiegoś ważnego przedmiotu lub usłyszeliśmy w konwersacji dialog posuwający fabułę naprzód. Dla graczy mniej obeznanych w przygodówkach autorzy zaimplementowali dodatkowy system podpowiedzi. Zagadki są bardzo zróżnicowane. Od bardzo inteligentnych i wymagających logicznego myślenia, aż po niemal surrealistyczne.
Grafika jest piękna. Tła są płaskie i ręcznie malowane (często widać więcej niż jedno, co daje dodatkowy efekt paralaksy), a postacie są animowane metodą rotoskopii. Gra to po prostu stary, dobry Broken Sword, tylko przeniesiony w pełne HD. Wysoka rozdzielczość sprawia, że pomieszczenia są niezwykle szczegółowe. Niestety, o ile grafika jest bezbłędna, animacje trochę niedomagają. Owszem, są niezwykle płynne, jednak czasami bywają niedokończone. Zdarzają się sytuacje, podczas których widzimy, jak George wyciąga po coś rękę, a przedmiot zwyczajnie znika. Na szczęście tego typu kwiatki nie zdarzają się zbyt często.
Muzyka w grze jest świetna i bardzo dobrze oddaje klimat przygody i tajemnicy. Dubbing jest bardzo dobry, a dialogi skrzą humorem. Niestety część dialogowa niedomaga od strony technicznej. Podczas prowadzenia rozmowy pomiędzy pytaniem a odpowiedzią często pojawiają się niezręcznie długie przerwy – zupełnie jakby rozmawiało ze sobą dwóch zakłopotanych introwertyków. Wprowadza to trochę sztuczności. Ciężko powiedzieć, czy przerwa spowodowana jest złym przycięciem gotowych nagrań, czy gra akurat próbuje coś dograć. Końcowy efekt momentami irytuje.
Tym razem fabuła odchodzi od już dosyć wyczerpanego tematu templariuszy i zagłębia się gnostycyzm i związane z nim legendy. Intryga jest skomplikowana i jak to zwykle w serii bardzo zgrabnie łączy historyczną tajemnicę z wątkami religijnymi. Gra jest długa – ukończenie powinno potrwać około 12 godzin (oba epizody). Czyni ją to najdłuższą pozycją w serii, poprzedniczki trwały średnio po 9 godzin.
Broken Sword 5 jest listem miłosnym do miłośników serii. Autorzy nie pokusili się o stworzenie nowego systemu, czy zrewolucjonizowanie rozgrywki. Wszystko jest tutaj jak w starych przygodówkach z całym dobrodziejstwem ich inwentarza. Ten sam urok i te same błędy. Fani Broken Sword mogą swobodnie sięgnąć po tę pozycję, a ludzie, którzy chcą się dopiero zapoznać z twórczością Revolution Software, powinni swoją przygodę rozpocząć od pierwszej części, która wciąż jest najlepszą odsłoną tego cyklu.