W 1994 roku przyszłość adaptacji gier wideo nie wyglądała różowo. Powstały już trzy filmy oparte o gry, i każdy z nich został rozniesiony na strzępy przez krytyków. Super Mario Bros zostało zniszczone przez konflikty między producentami a reżyserami, Double Dragon został nakręcony przez niekompetentną osobę, a produkcja Street Fighter (Uliczny wojownik) prześladowana była losowymi wypadkami. Ten ostatni film jako jedyny zresztą zarobił na siebie w kinach. Kto wie, czy po tym znaleźliby się odważni do zainwestowania pieniędzy w adaptacje gier, gdyby nie fakt, iż produkcja kolejnej już trwała. Prawie równolegle do Street Fighter kręcony był film Mortal Kombat.
Historia powstania Mortal Kombat
We wczesnych latach 90. Jean Claude van Damme był prawdziwą pierwszoligową gwiazdą Hollywood. Praktycznie każdy film z jego udziałem okazywał się komercyjnym sukcesem, a jego nazwisko było jednym z najczęściej wymienianych słów w wypożyczalniach wideo. Co ciekawe, na swoje filmy przyciągał nie tylko młodych chłopaków zafascynowanych jego słynnym szpagatem, ale także kobiety, którym bardzo podobała się uroda umięśnionego belga. Fascynacja „mięśniakiem z Brukseli” nie ominęła także twórców gier. Dwaj młodzi programiści, Ed Boon i John Tobias wpadli na pomysł stworzenia gry opartej o jeden z filmów z Van Dammem. Aby zainteresować szefostwo, młodzi twórcy stworzyli proste technologiczne demo, w którym użyli zdigitalizowanej postaci wyciętej z filmu Krwawy Sport. Szefom pomysł się spodobał, więc młodzi twórcy dostali zielone światło na dalsze prace. Jednocześnie rozpoczęły się negocjacje z Van Dammem. Niestety belgijski gwiazdor był już związany z produkcją innej gry (która ostatecznie nigdy się nie zmaterializowała), więc im podziękował. Szefostwo postanowiło kontynuować projekt gry o tajnym turnieju sztuk walki, tworząc do niego nową historię w klimatach z pogranicza fantastyki i horroru. Twórcy gry dali prztyczka w nos niedoszłej gwieździe ich gry, umieszczając w niej postać aroganckiego i narcystycznego hollywoodzkiego aktora. Aby nie pozostawić żadnych wątpliwości, czyja jest to karykatura, postać ta potrafi wykonać słynny szpagat i ma inicjały belgijskiego gwiazdora.
Brandon Lee w Mortal Kombat
Gar Mortal Kombat odniosła olbrzymi sukces. Największe wrażenie na krytykach i graczach zrobiły zdigitalizowana grafika, płynne animacje i będące ukoronowaniem każdej walki niesamowicie krwawe sceny egzekucji przeciwnika. Twórcy gry usiedli do pisania kontynuacji, która ukazała się w 1993 roku i została jeszcze większym sukcesem niż poprzedniczka. Jedną z osób zafascynowanych komputerową bijatyką był producent Lawrence Kasanoff. Postanowił on kupić prawa do gry, aby nakręcić na jej podstawie film. Scenariusz napisał mało znany serialowy scenarzysta Kevin Droney. Wszystko odbywało się pod czujnym okiem twórców oryginalnej gry — Eda Boona i Johna Tobiasa. Kiedy scenariusz był gotowy, rozpoczęło się poszukiwanie odtwórców głównych ról. Większość obsady stanowili mniej znani aktorzy, a głównymi gwiazdami mieli zostać: Brandon Lee, czyli syn samego Bruce’a Lee (Johnny Cage) oraz Sean Connery (Raiden). Plany pokrzyżowała nieoczekiwana śmierć Brandona na planie filmu Kruk. Wtedy producenci zwrócili się do samego JCVD, jednak był on już zakontraktowany na kręcenie innego filmu (Street Fighter). W rezultacie rola przypadła mało znanemu aktorowi drugoplanowemu Lindenowi Ashby’emu. Tymczasem Sean Connery po prostu odmówił. Jego rolę otrzymał w końcu Christopher Lambert, notabene jego partner ekranowy z dwóch części Nieśmiertelnego. Reżyseria przypadła natomiast mało jeszcze znanemu brytyjskiemu reżyserowi Paulowi W.S. Andersonowi. Ten ostatni wpadł o oko producentom dzięki swojemu debiutanckiemu filmowi Shopping, w którym mimo minimalnego budżetu wykreował futurystyczną atmosferę rodem z Blade Runnera. Producenci Mortal Kombat uważali, że Anderson musi być ekspertem od efektów komputerowych, jednak nie wiedzieli, że klimatyczną oprawę twórca stworzył dzięki oświetleniu i różnym sztuczkom. Dla Andersona praca w Hollywood była jak wygrana na loterii, więc oszukiwał producentów na spotkaniach, rzucając fachowymi terminami wyczytanymi w książce o efektach specjalnych. Kłamstwo się opłaciło, gdyż w końcu udało mu się zdobyć stanowisko. Niestety efekty CGI, nie były jego jedyną piętą achillesową. Zabierając się za kręcenie Mortal Kombat, Anderson nie miał pojęcia o kręceniu scen walki ani nie umiał kontrolować wielkiej produkcji.
Można powiedzieć, że film był skazany na porażkę, jednak szczęśliwie młodemu reżyserowi pomogły dwie osoby. Pierwszą z nich był Christopher Lambert. Francuski gwiazdor pomagał debiutantowi w zaprowadzaniu porządku na planie i forsował jego pomysły u producentów. Aktor pozostał na planie nawet po zakończeniu zdjęć z jego udziałem, ponieważ wierzył, że jego dłuższa obecność może się znacząco przyczynić do sukcesu filmu. Na zakończenie zdjęć z własnej kieszeni ufundował także przyjęcie pożegnalne, gdyż budżet filmu był już wyczerpany. Oprócz wspierania niedoświadczonego reżysera innym dużym wkładem Lamberta było zaimprowizowanie humorystycznych odzywek, dzięki którym postać Raidena nie jest taka poważna jak w oryginalnym scenariuszu.
Pomimo adaptowania jednej z najbardziej brutalnych gier w historii, twórcy zdołali uzyskać certyfikat PG-13. Aby osiągnąć odpowiednią kategorię wiekową, na planie działał specjalny konsultant, który na bieżąco podpowiadał jak nakręcić daną scenę, aby nie doszło do przekroczenia niewidzialnej granicy oddzielającej kategorie wiekowe, jednocześnie zachowując pozory ekranowej brutalności. Właśnie dlatego gdy w filmie ginie potwór, oglądamy jego śmierć w pełniej okazałości, jednak gdy ginie człowiek, przebitka pokazuje reakcje bohaterów. Warto dodać, że w wydaniach filmu na DVD i Blu-ray niektóre brutalne sceny zostały przywrócone.
Pokazy testowe Mortal Kombat
Po zakończeniu zdjęć film trafił na pokazy testowe. Te niestety nie poszły zbyt dobrze. Widzowie narzekali na małą ilość scen walk i kiepską choreografię oraz brak ruchów specjalnych wykonywanych przez postacie z gry. Wytwórnia podjęła decyzję o dokrętkach. Wtedy właśnie film uratowała druga osoba – grający role Liu Kanga, Robin Shou. Aktor zasugerował nakręcenie dodatkowego materiału z użyciem metod znanych z azjatyckich produkcji kung-fu. Chodziło o tzw. wire dancing, czyli linki wspomagające aktorów i kaskaderów. Shou, który przed rozpoczęciem kariery aktorskiej był kaskaderem, znał dziesiątki sztuczek, które sprawiały, że scena akcji wygląda lepiej. Można na przykład posypać but aktora pudrem, co podczas markowanego kopnięcia tworzy iluzję dużej siły, z jaką zostało ono wykonane. Reżyser zgodził się, a Robin Shou został choreografem scen. Nakręcono mnóstwo nowego materiału oraz dwie duże sceny walki. Jedną była potyczka Liu Kanga z Reptilem, a drugą klimatyczne starcie w pieczarze Scorpiona (w oryginale walka ta kończyła się w bambusowym lesie, gdzie Johnny Cage pokonywał Skorpiona kopnięciem). Nakręcono też nowe zakończenie, aby otworzyć sobie drogę do ewentualnego sequela. Tym razem widzowie na pokazach próbnych nie mieli zastrzeżeń.
Mortal Kombat został przyjęty bardzo ciepło przez widownię, jednak nieco chłodniej przez krytyków. Zarzuty były skierowane w drewniane aktorstwo i słaby scenariusz, będący kopią Wejścia Smoka. Jednak nawet najbardziej zajadli recenzenci docenili atmosferę filmu i sceny walki. Konsensus był taki, że jest to najlepsza z dotychczasowych adaptacji gier. Film docenili także zwykli widzowie nieobeznani z marką gier. Mortal Kombat sporo namieszało w box office. Film zarobił 120 milionów dolarów, co było sporym sukcesem. Sam reżyser, idąc w ślady George’a Lucasa, wykupił wycieczkę na Hawaje, aby nie być świadkiem ewentualnej porażki. Ominęła go miła niespodzianka.
Wspólnie z kolejnym udanym projektem, czyli Ukrytym Horyzontem, Mortal Kombat wypromował Paula W.S. Andersona jako specjalistę od efektownych widowisk i adaptowania gier komputerowych. Niestety reżyser zaprzepaścił pokładane w nim nadzieje, tworząc koszmarnie nieudaną serię filmów z cyklu Resident Evil. Zajęty ich kręceniem Anderson odmówił wyreżyserowania kontynuacji Mortal Kombat, co okazało się gwoździem do trumny serii. Powstała bez jego udziału kontynuacja była tak zła, że trafiła na listę najgorszych filmów wszech czasów.
Mortal Kombat: Annihilation (Mortal Kombat: Unicestwienie) – recenzja