Resident Evil jest powszechnie uznawane za grę, od której rozpoczął się triumfalny pochód survial horrorów, jednak niewiele osób wie, że jego twórcy jedynie skopiowali i poprawili model rozgrywki wymyślony na potrzeby gry Alone in the dark z 1992 roku. Gra wystartowała swoją własną franczyzę, która przeżyła liczne wzloty i upadki. Po trzech dobrze ocenionych odsłonach pojawił się całkiem udany reebot serii. Po nim jednak ukazała się słabo przyjęta kontynuacja oraz towarzyszący jej film kinowy w reżyserii mistrza złego kina, Uwe Bolla. Prawdziwym gwoździem do trumny okazała się jednak wydana w 2015 roku strzelanka z ocenami oscylującymi w okolicach zera. Po tak druzgocącej porażce posiadacze praw do marki sprzedali je. Nowi właściciele postanowili stworzyć kolejny remake pierwszej odsłony. Czy udało im się przywrócić dawną świetność tej nieco zapomnianej marce?
Jeremy Hartwood jest malarzem, który z powodu zaburzeń umysłowych trafił do prywatnego zakładu psychiatrycznego. Mężczyzna najwyraźniej nie jest zadowolony z pobytu, gdyż wysyła do swojej siostrzenicy list, w który oskarża pracowników zakładu i pacjentów o przynależność do groźnego kultu. Kobieta zdaje sobie sprawę, że jej wuj jest osobą ciężko chorą, jednak treść listu jest na tyle niepokojąca, że na czas wizyty w szpitalu wynajmuje prywatnego detektywa Edwarda Carnby’ego.
Jako gracz musimy wybrać, w którego z bohaterów się wcielimy. Historia w obu przypadkach z grubsza przebiega taka samo, choć u każdej z postaci pojawiają się niewielkie odstępstwa. Może to być dodatkowa cutcenka, znalezione przedmioty czy unikalne dialogi. Postacie różnią się również uzbrojeniem i stylem poruszania się (Emily jest słabsza, ale szybsza). Ukończenie kampanii jedną z postaci powinno zająć około 8 godzin.
Posiadłość, będąca głównym miejscem akcji, pełni funkcję huba, z którego prowadzą ścieżki do kolejnych etapów. Zwiedzamy posiadłość, sterowana przez nas postać nagle dostaje halucynacji i przenosimy się w zupełnie inne miejsce. Tam musimy się zmierzyć z licznymi przeciwnikami i rozwiązać zagadki, dzięki którym wrócimy do posiadłości, aby kontynuować śledztwo. Przedmioty i informacje zdobyte podczas tech etapów pozwalają odblokować kolejne pomieszczenia posiadłości.
Akcję oglądamy w trzecioosobowej perspektywie, z kamerą „przyklejoną” do pleców postaci, na wzór remaków Resident Evil. Rozgrywka dzieli się na trzy etapy: eksploracja otoczenia, rozwiązywanie zagadek i walka. Zagadki są zróżnicowane, od prostych i intuicyjnych, aż po niezwykle zagmatwane wymagające sporego wysiłku. Oprócz stopnia trudności możemy wybrać jeden z dwóch trybów: klasyczny i nowoczesny. W przypadku tego pierwszego nie dostajemy żadnych podpowiedzi i nie wyświetlają się interaktywne punkty.
Do naszej dyspozycji oddano zaledwie trzy rodzaje broni palnej (pistolet, strzelba i karabin), oraz kilka broni białych. System jest bardzo rudymentarny — nie ma możliwości ulepszania broni czy amunicji, a broń biała rozpada się po kilku atakach. Przeciwnicy nie są specjalnie inteligentni, a ich akcje ograniczają się do uporczywego nacierania. Czasami zresztą i na tym polu nie do końca sobie radzą, gdyż zdarza się, że trafią na niewidzialną przeszkodę, albo błądzą po omacku. Wygląd przecinków jest ciekawy, aczkolwiek dla osoby, która grała w gry takie jak Evil Within, Silent Hill, czy Resident Evil nie będzie specjalnie zaskakujący. Człekopodobne, pokryte naroślami mutanty, o nienaturalnych ruchach, a na końcu etapu wielki boss. Na tym polu chyba coraz ciężej wymyślić coś nowego.
Grafika jest ładna i dobrze zoptymalizowana. Gra chodziła płynnie w 4K i maksymalnych detalach na sprzęcie ze średniej półki (RTX 4060). Minimalne przycięcie pojawiały się jedynie przy wgrywaniu nowego obszaru. Tekstury są ostre i wyraziste, a projekt posiadłości wykonany z dużym realizmem.
W głównych bohaterów wcielają się David Harbour i Jodie Comer. Aktorzy przekonująco wcielają się w swoje role, a modele ich postaci są odwzorowane niezwykle starannie. Szkoda, że taki sam wysiłek nie został włożony w stworzenie pozostałych postaci. Napotykanie przez nas postacie poboczne przypominają bardziej stockowe modele.
Alone in the Dark z 2024 roku to taki growy odpowiednik letniego blockbustera. Gra ani nie rozczarowuje, ani nie zostawia nas z jakąś głębszą refleksją — ot, solidny produkt rzemieślniczy oferujący sporą dawkę nieco odtwórczej rozrywki. Nie jest to dzieło przełomowe jak słynny oryginał z 1992 roku, jednak jeśli nie macie zawyżonych oczekiwań, gra może wam dostarczyć sporo dobrej zabawy.
Alone in the Dark: Wyspa cienia, Adaptacje gier komputerowych