Uwe Boll, w 2003 nakręcił swoją pierwszą adaptację gry komputerowej zatutułowaną “House of the Dead”. Film otrzymał bardzo niskie noty, nie tylko zostając najgorzej ocenianym filmem w karierze niemieckiego reżysera, ale także jednym z najgorzej ocenianych filmów w historii. Uwe chyba wziął sobie złe recenzje do serca, gdyż postanowił tym razem podejść do projektu bardziej profesjonalnie. Wybór Bolla tym razem padł na popularną na pecetach serię survival horrorów Alone in the Dark. Wykorzystując lukę w niemieckim prawie podatkowym, udało mu się zebrać jeszcze większy budżet ($20m) i zatrudnić bardziej znane nazwiska.
Gra Alone in the Dark pierwotnie planowana była jako adaptacja prac H.P. Lovecrafta, jednak skończyła jak własna franczyza. Głównym bohaterem gier z serii, jest prywatny detektyw Edward Barnaby, zajmujący się paranormalnymi sprawami. W pierwszej grze bada samobójstwo właściciela nawiedzonej posiadłości. W drugiej sprawę porwania młodej dziewczynki. W trzeciej zaginięcie ekipy filmowej w opuszczonym miasteczku. Akcja gier dzieje się latach 20. Ze względu na sposób wyświetlania grafiki oraz rozgrywkę mieszającą akcję z zagadkami, grę najłatwiej porównać do serii Resident Evil (AiTD jest czasami nazywane dziadkiem tej serii). Każda z gier w serii stawia na nastrój i budowanie napięcia. W 2001 ukazał się robot serii (dla zmylenia przeciwnika nazwany Alone in the Dark 4). Głównym bohaterem jest ta sama postać, jednak akcja gry dzieje się w czasach współczesnych.
Uwol Boll sprawiał wrażenie człowieka, który wziął sobie krytykę do serca i chce się poprawić. Praca nad filmem zajęła mu prawie dwa lata. Zatrudnił scenarzystę mającego związki z branżą gier. Dzięki większemu budżetowi udało mu się zatrudnić bardziej znanych aktorów. Christian Stater może już nie był w tym czasie pierwszą aktorską ligą, ale wciąż był solidnym rzemieślnikiem, umiejącym wnieść sporo do roli. Drugim bardziej znanym nazwiskiem jest Stephen Dorff, najbardziej znany z roli antagonisty w filmie Blade oraz grania “chłopaka do rzucania” w teledyskach Britney Spears i Aerosmith. Partneruje im Tara Reid, kojarzona w tamtym czasie z występów w American Pie. Jeśli były jakieś osoby mające wątpliwości co do powierzenia Bollowi praw autorskich do tak popularnej gry, ale na pewno nie byli nimi właściciele praw autorskich, którzy nie tylko z radością mu sprzedali prawa do marki, ale także zaplanowali nową grę w cyklu, fabularnie powiązaną z wydarzeniami w filmie.
Niestety wszystko było zbyt piękne. Najpierw Uwe Boll popadł w konflikt ze scenarzystą filmu i ściągnął własnych ludzi, aby dokonali przeróbek, które uczyniłyby film bardziej „bollowskim„. Uwe nie podobała się lovecraftowska atmosfera i chciał w filmie więcej strzelanin, pościgów samochodowych oraz potworów z CGI. Chciał też, aby główny bohater miał supermoce. Wszystkie te zmiany według reżysera były niezbędne, aby publiczność bardziej utożsamiała się z główną postacią (warto tu przypomnieć, że Boll ma doktorat z literatury). Oryginalny skrypt, w którym Edward próbuje rozwiązać sprawę zaginionych ludzi, został zmieniony nie do poznania.
Fabuła Alone in the Dark jest trudna do opisania. Obejmuje nieistniejąca starożytną cywilizację, zmutowane potwory z innego wymiaru, detektywa ze zdolnościami paranormalnymi, eksperymenty na dzieciach, supertajny oddział do zwalczania nadnaturalnych zjawiska, zombie, starożytne artefakty i szalonego naukowca. No ale spróbujmy.
Edward Barnaby jest detektywem specjalizującym się w paranormalnych sprawach. Jego ostatnim zajęciem jest rozwiązanie zagadki zaginięcia starożytnej cywilizacji Abkani. Cywilizacja ta czciła potwory z innego wymiaru i to właśnie ta religia prawdopodobnie przyczyniła się do ich eksterminacji. Kiedy Barnaby wraca ze swojej ostatniej wyprawy, atakuje go obdarzony nadludzką mocą mężczyzna. Napastnik chciał prawdopodobnie odebrać głównemu bohaterowi tajemniczy artefakt, który ten właśnie zdobył. W tym samym czasie na morzu zostaje wyłowiona złota skrzynia. Marynarze, którzy się na nią połaszczyli, giną zabici przez kryjącego się w środku potwora. W jakiś sposób powoduje to zamiane kilkunastu przypadkowych osób w zombie. Barnaby próbując rozwiązać zagadkę artefaktu, kontaktuje się ze swoją byłą dziewczyną. Pracuje ona w muzeum historii, gdzie trzymane są inne artefakty związane z kulturą Akbani. Tak się składa, że jej szef też jest nimi zafascynowany, gdyż chce otworzyć bramę do innego świata z potworami i zabić wszystkich ludzi. Do pomocy dysponuje on armią zmutowanych potworów oraz tymi zaginionymi ludzmi, którzy są czymś w rodzaju zombie z supermocą. Okazuje się ze wszystko łączy się z przeszłością Carnaby’ego, który wraz z 20 innymi dziećmi był ofiarą eksperymentów szalonego naukowca. Carnaby w ich wyniku nabrał swoich niezwykłych umiejętności. Jest on też jedyną osobą, której udało się uciec szaleńcowi. Wszystkie te wydarzenia nie umykają uwadze Biura 713 – tajnej organizacji stworzonej do ochrony ludzkości przed nadnaturalnym złem. Niegdyś na czele organizacji stal Barnaby, jednak teraz kieruj nią niejaki Burke – były podwładny a obecnie rywal Edwarda.
Tytuł Alone in the Dark jest świetną analogią do wysiłków reżyserskich Uwe Bolla, który błądzi niczym małe dziecko w ciemnościach. Film pożycza sobie elementy z różnych znanych filmów: Indiana Jones, 007, czy nawet filmy z serii Obcy. I nie ma nic złego w inspiracjach, czy nawet pożyczaniu sobie scen. Problem pojawia się, kiedy robi to Uwe Boll. Cała fabuła to zlepek scen, które są największymi kliszami swoich gatunków. Pościg samochodowy z obowiązkowym wjeżdżaniem w stragany z owocami. Eksplozja ze skokiem na tle green screenu. Niepotrzebne strzelaniny z nierobiącym już na nikim wrażenia efektem Matrix. Pościg, podczas którego postacie bez powodu demolują otoczenie albo wykonują dziwne akrobacje. Boll nie umie nawet zbudować napięcia, gdyż jedyne co ma do zaoferowania to mrugające niczym stroboskop na dyskotece światła podczas strzelania lub całkowicie bezsensowna scena, w które główny bohater ma wrażenie, że ktoś go śledzi…ale jednak okazuje się, że nie. I mimo iż scenariusz wydaje się przeładowany wątkami, film jest po prostu nudny. Monologi głównego bohatera ciągną się w nieskończoność. Natomiast montaż, który reżyser nam zafundował, woła o pomstę do nieba. Bohater jest w jednym miejscu, nagle nieoczekiwanie w drugim, po czym w następnym ujęciu, znowu w pierwszym. Bez wyraźnego powodu.
Jeszcze większe wrażenie robi poziom lenistwa osób zaangażowanych w postprodukcję. Wpadki się zdarzają najlepszym i właśnie na tym etapie można swoje błędy odpowiednio zakamuflować. Odpowiednie cięcie ukryje to, czego nie powinno było widać, a jak czegoś nie da się wyciąć, można to zamaskować odpowiednim efektem komputerowym. Jednak u Bolla jest na odwrót. No bo jak wytłumaczyć, że postać ginie od dodanej komputerowo kuli, która przelatuje 3 metry obok niej. Jak wytłumaczyć, że przeciwnik zaczyna łapać się za pierś i krzyczeć, zanim jeszcze trafi w niego nóż. Jak można zbudować dramatyczną (w zamyśle) scenę z umierającą agentką, tylko po to, aby w kolejnym ujęciu pokazać ją jak się podnosi?
Scenariusz Alone in the Dark jest dziurawy jak sito. Postacie raz mówią o świecie potworów, będącym lustrzanym odbiciem naszego świata, innym razem, że za całym złem stają ludzie Abkani. Przez połowę filmu przeciwnicy wydają się niemal odporni na kule, po to, by w drugiej połowie padać od nich niczym muchy. Na samym początku filmu, w kilkuminutowej narracji mamy opowiedziane o potworach, żyjących w ciemnościach (stąd tytuł), jednak w końcówce filmu jest pokazane, że nasi bohaterowie zostali zaatakowani w świetle dziennym. Kliszami są też dialogi. „Jest cicho…zbyt cicho”, albo „nie powinno nas tu być” to teksty, które już w latach 90 były używane jedynie do parodiowania filmów akcji.
Niektóre błędy są takie oczywiste, że można się zacząć zastanawiać czy wszystko nie jest jakimś prankiem albo eksperymentem społecznym, testującym wytrzymałość widza. Jednak nie. Uwe traktuje swoją pracę bardzo poważnie. Uważa, że ludzie nie doceniają jego starań. Nawet kiedy prawo podatkowe w Niemczech się zmieniło, Uwe wciąż próbował kręcić filmy, zbierając pieniądze na kickstarterze.
Film poległ w kinach i okazał się jednym z najgorzej ocenianych filmów w historii, zdobywając zaszczytne 1% pozytywnych recenzji na RottenTomatoes. Jednak Uwi Boll szybko znalazł winnego wszystkich problemów – okazała się nim Tara Reid. Nagrodzoną za tę rolę złotą maliną aktorkę, reżyser oskarżył nie o złe aktorstwo a o brak rozbieranej sceny. Niemiec uznał, że gdyby aktorka nie była taka ‘spięta’ i dała się sfilmować nago, to film sprzedałby się lepiej. A sprzedaż biletów była naprawde zła, gdyż film zarobił łącznie 3mln z zainwestowanych 20.
Zerżnięta z Evil Dead końcówka filmu, sugeruje możliwość sequela. I faktycznie ten ukazał się w 2008 roku. Film nie ma nic wspólnego z poprzednikiem. Nikt z oryginalnej obsady nie gra w sequelu, a Boll jest tym razem jedynie producentem. Fabuła ignoruje końcówkę poprzedniego filmu, koncentrując się na tropieniu wiedźm. Sequel jest odrobinę lepszy od poprzednika, jednak to żadna sztuka skoro pierwsza część otrzymała zaledwie 1% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes. Aktorstwo jest słabe, a efekty budzą uśmiech politowania. Jak zwykle w filmach, przy których maczał palce Uwe, logika postępowania postaci woła o pomstę do nieba. W roli drugoplanowej marnuje się, sam Lance Henricksen.
Wydawałoby się, że po takiej porażce zarówno komercyjnej, jak i krytycznej Uwe porzuci reżyserie albo zacznie brać sobie porady krytyków do serca. Niestety niemiecki reżyser, nie wiedząc jeszcze jaki deszcz krytyki spadnie na jego dzieło, już kręcił kolejny film oparty o grę komputerową – Bloodrayne.