Last days of Lazarus – recenzja

Rynek gier narracyjnych od jakiegoś czasu jest bardzo ciasny. Nic w tym dziwnego, gdyż wiele małych niedysponujących zasobami finansowymi firm próbuje przy ich pomocy zaistnieć na rynku. Produkcja pochłania mniej zasobów (Infliction w całości wykonała jedna osoba), a szanse na zysk są spore. Niestety w zalewie zbliżonych do siebie gier coraz ciężej się wyróżnić. Twórcy omawianej poniżej gry Last days of Lazarus wpadli na pomysł osadzenia swojej pierwszoosobowej gry w postkomunistycznej Rumunii. Główne watki wiążą się zarówno z burzliwą historią tego kraju jak i regionalnymi wierzeniami i zabobonami. Temat bez wątpienia oryginalny, jednak czy sama gra jest dobra?

Fabuła Last days of Lazarus rozpoczyna się, gdy tytułowy Lazarus (Łazarz) dostaje informację o samobójczej śmierci swojej matki. Po powrocie w rodzinne strony, swoje pierwsze kroki kieruje do mieszkania siostry. Coś jednak jest nie tak. Mimo późnej pory siostra dzwoni i oznajmia, że wciąż jest na cmentarzu. Nagle budynek zmienia się w nie do poznania – ściany spływają krwią, pokryte są dziwną organiczną naroślą, a w łazience czyha potwór. Lazarus ucieka przerażony z mieszkania i jedzie na cmentarz. Tam jednak także dzieją się dziwne rzeczy…

Last days of Lazarus

Pod względem rozgrywki gra nie różni się zbytnio od dziesiątek podobnych walking simulatorów. Chodzimy po mieszkaniu, znajdujemy różnego rodzaju notatki, rzucające nieco światła na tajemnice rodzinne, oraz przedmioty, które możemy do czegoś użyć. Po odkryciu dostatecznej ilości obiektów fabuła przenosi nas do innej lokacji, po której ukończeniu wracamy do rodzinnego domu. Mieszkanie siostry pełni rolę huba między kolejnymi lokacjami w stylu zbliżonym do Silent Hill 4.
Pod względem scenerii gra jest niezwykle oryginalne, jednak jest to miecz obosieczny. Niektóre obiekty czy wydarzenia tak mocno nawiązują do rumuńskiej historii, polityki i religijnych tradycji, że ciężko się zorientować co twórcy chcieli przekazać. Brakuje nam po prostu kontekstu. Sprawy nie ułatwia wszędobylska symbolika i surrealizm. Last days of Lazarus to gra trudna, po której ukończeniu większość graczy zacznie szukać w Internecie wyjaśnienia.

  The Invincible (Niezwyciężony) - recenzja gry

Last days of Lazarus ps5

Gra jest po części przygodówką, jednak ten aspekt jest bardzo ubogi. Przedmiotów jest mało a sposób ich użycia dosyć oczywisty. O wiele większe trudności sprawia oskryptowanie gry zmuszające nas do monotonnego sprawdzania wszystkiego. Trzeba otworzyć każdy kredens, każdą szufladę i spróbować otworzyć każde drzwi, gdyż nie wiadomo co ruszy fabułę naprzód. I często nie ma w tym związku przyczynowo skutkowego. Obchodzimy całe mieszkanie, klikając wszystko, co znajdziemy i dopiero próba otwarcia drzwi łazienki powoduje, że rozdzwania się telefon. Dlaczego akurat te drzwi? Gra nigdy tego nie wyjaśnia. Tak czy inaczej, po cutscence pozostaje nam mozolne sprawdzanie wszystkiego jeszcze raz, bo dopiero teraz jeden ze sprawdzanych wcześniej przedmiotów stanie się aktywny…

Jak na grę indie, Last Days of Lazarus pod względem graficznym jest wykonany starannie. Lokacje są ładnie wykonane i bogate w detale. Absolutnie sztucznie wypadają za to modele postaci. Z tego powodu twórcy posunęli się do małego oszustwa — kiedy postać przemawia kamera często pokazuje wnętrze pomieszczenia, albo jest umieszczona za jej plecami, tak aby gracz nie musiał napawać oczy doliną niesamowitości.

Gra jest krótka – można ją ukończyć w 3 godziny. Tak naprawdę lwią cześć rozległej fabuły twórcy skompresowali w bardzo długich listach znajdowanych na każdym kroku. Szkoda, że nie są one do końca udane. Ciężko powiedzieć, czy jest to problem z tłumaczeniem, czy gra od początku była tak napisana, ale dużo dialogów, narracji i listów brzmi sztucznie. Na dodatek aktorzy głosowi nie do końca się sprawdzają. Ich dykcja jest bardzo wyraźna, jednak czasami w ogóle nie wkładają emocji w dramatyczne dialogi.

Last days of Lazarus gra

Czy wartą tę grę kupić? Moim zdaniem nie. Ludzie, którzy nie grali w gry tego typu znajdą o wiele lepszych przedstawicieli gatunku, natomiast gracze, którzy zjedli zęby na walking simulatorach poczują się znudzeni nawałem klisz podpatrzonych w innych zbliżonych produkcjach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *