Eternals – recenzja

Czwarta faza filmów Marvela to zwykły bałagan. Naprędce tworzone seriale, których zadaniem jest wypełnić bibliotekę Disney Plus, są pustymi wydmuszkami, pozbawionymi treści i logiki. Filmy, z wyjątkiem Spider-Mana i Dr Strange z kolei są wyjątkowo nudne i przewidywalne. Najbardziej obiecujący z zapowiadanych filmów wydawał się Eternals, gdyż nie opowiadał origin story jednej postaci a całej grupy stosunkowo nieznanych superbohaterów. Niestety film okazał najsłabiej ocenianym filmem Marvela w historii. Co się stało?

Tytułowi Eternals to grupa dziesięciu istot stworzonych przez rasę Celestial, celem pilnowania Ziemi przed potworami zwanymi dewiantami. Robią to już od kilku tysięcy lat. Każdy z nich ma unikalne zdolności pomagające mu w walce. W czasach współczesnych Eternals są pozbawieni zajęcia, gdyż dewianci zostali pokonani a Celestianie zabraniają im interweniować w ludzkie konflikty. Sytuacja zmienia się, gdy jeden z potworów nieoczekiwanie pojawia się w Londynie. Trójka przebywających na miejscu bohaterów szybko rozprawia się z bestią, jednak okazuje się, że dewiantów jest więcej. Bohaterowie muszą jak najszybciej zebrać porozrzucaną po całej Ziemi grupę.

 

Reżyserka Chloe Zhao przed nakręceniem Eternals tworzyła jedynie kameralne dramaty. Widać to w sposobie kręcenia. Film najlepiej sprawdza się w spokojnych momentach, gdy postacie rozmawiają i wchodzą w interakcję. Powoduje to, że w początkowych scenach film wygląda lepiej niż typowy film MCU. Niestety dobre wrażenie szybko mija, gdy bohaterowie zaczynają walczyć z dewiantami i film zmienia się w typowy marvelowski festiwal bardzo przeciętnego CGI. Reżyserce czasami brakuje też pomysłu jak zainscenizować scenę. Postacie kilkakrotnie zastygają w dramatycznej pozie, zupełnie jakby pozowali do zdjęcia promocyjnego.

Najgorszym aspektem filmy jednak nie jest oklepane do bólu CGI, a chaotyczny scenariusz. Wprowadzić dziesięć unikalnych postaci bez wątpienia nie jest łatwo. Biorąc pod uwagę, że pojawiają się także wątki poboczne, film jest zwyczajnie zbyt krótki. Avengers: Infinity War mogło żonglować kilkunastoma bohaterami, gdyż każdy z nich miał już za sobą kilka filmów, a w filmie pojawiał się tylko jeden wątek – walka z Thanosem. Tutaj twórcy muszą przedstawić genezę postaci, zawiązać akcję i poprowadzić wątki poboczne. Tych jest zdecydowane za dużo. Pojawiają się romanse, zdrady, filozoficzne rozważania na temat ludzkości i konsekwencji używania mocy, problemy osobiste, rozłam w drużynie, ponowne połączenie sił, interakcje z różnymi kulturami, a na to wszystko scenarzyści jeszcze upchnęli nogą teasery nadchodzących projektów MCU (Black Knight, Blade, Eros). Takie nagromadzenie wątków powoduje, że nieznane wcześniej postacie dostają kilka minut czasu ekranowego, a to za mało by nawiązać z widzem więź emocjonalną. Odbija się to także na jakości dialogów. Z braku czasu postacie po prostu rzucają w siebie kolejnymi ekspozycjami.

  Czy nad adaptacją Metal Gear Solid właśnie zawisły czarne chmury?

Ostatnim gwoździem do trumny scenariusza są gigantyczne dziury fabularne. Postacie nie mogą się angażować…jednak robią to przez cały czas. Po co Celestianie stworzyli ułomnych bohaterów? (jeden z nich wygląda jak dziecko, inny jest głuchoniemy). Dlaczego Eternals nie podjęli walki z potworem, który jednym pstryknięciem zredukował populację planety o połowę? (wątek ilości mieszkańców Ziemi jest niezwykle ważny) No i po co w ogóle dawać tym postaciom wolną wolę, skoro mają tylko jedno zadanie – walkę z dewiantami?

Sytuacji nie ratuje przeciętne aktorstwo. Najlepiej wypadają mało opatrzeni Dong-seok Ma (Chronicles of Evil, Zombie express) w roli Gilgamesza i znana z Walking Dead, Lauren Ridloff w roli Makkari. Aktorka ma też najlepszą scenę walki w całym filmie. Ciekawie wypada też Gemma Chan w roli Sersi — nieformalnej liderki grupy. Aktorce udaje się uniknąć wyświechtanej kliszy aroganckiej silnej postaci kobiecej — zamiast tego jej postać jest pełna empatii. Reszta gra co najwyżej poprawnie. Niestety najgorętsze nazwiska w obsadzie rozczarowują. Salma Hayek pojawia się dosłownie na kilka minut i nie pozostawia po sobie żadnego wrażenia. Angelina Jolie z kolei wydaje się znudzona. Albo zrobiła ten film tylko dla pieniędzy, albo przesadziła z terapią botoksową przed rozpoczęciem zdjęć. Tylko to tłumaczy, dlaczego gra w tak beznamiętny sposób.

Angelina Jolie Eternals

Eternals to film ze zmarnowany potencjałem. Marvel próbuje upchnąć zbyt dużo postaci i wątków w zbyt krótkim filmie. Chaotyczny scenariusz i przeciętne aktorstwo, nie pomagają. Eternals może i nie jest najgorszym filmem MCU (ten zaszczyt wciąż przypada drugiej części przygód Thora), jednak jest filmem słabym

5/10

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *