Podpalaczka (Firestarter) to remake filmu o takim samym tytule z 1984, będącego adaptacją powieści Stephena Kinga. Fabuła opowiada o parze studentów, którzy zapisują się do programu testowania leków. Okazuje się, że prawdziwym celem eksperymentu jest badanie zdolności paranormalnych, a podawana im substancja powoduje aktywację telekinezy i telepatii. Po ucieczce z ośrodka oboje wychowują córkę, która odziedziczyła po nich zdolności. Ponieważ oprawcy wciąż ich poszukują, rodzina nieustannie przemieszcza się po kraju. Niestety dorastająca dziewczynka zaczyna mieć coraz większe problemy z kontrolowaniem swoich mocy.
W przeciwieństwie do poprzednika, który rozpoczyna się in medias res, akcja nowej wersji jest opowiedziana chronologicznie. Flashbacki z przeszłości bohaterów, upchnięte zostały jedynie podczas napisów początkowych. Usunięto za to niemal całą środkową część – akcja z pościgu od razu przeskakuje do finału, kompletnie ignorując niektóre wydarzenia. Wydawać by się mogło, że tego typu decyzja jest przemyślanym zabiegiem, który ma służyć polepszeniu tempa i struktury filmu, jednak w praktyce remake wypada gorzej niż oryginał.
Część winy za taki stan rzeczy można przypisać reżyserowi filmu. Jest nim Keith Thomas, dla którego jest do dopiero drugi film pełnometrażowy. Niestety brak doświadczenia widać na każdym kroku. Szwankuje niemal wszystko. Ujęcia są nudne i powtarzalne. Film został niemal całkowicie wyprany z kolorów. Brak też jednolitej wizji. Początkowo akcja toczy się bardzo powoli, niczym w jakimś arthousowym horrorze, po to, by nagle zmienić się w namiastkę kina superbohaterskiego. Zdolny twórca mógłby połączyć te gatunki bez większego problemu (np. „Niezniszczalny” M. Night Shyamalana), jednak w tym przypadku można odnieść wrażenie, że zmiana konwencji została wymuszona przez studio, a reżyser nie wiedział jak tego dokonać.
Jeszcze gorzej wypada scenariusz. Problemem jest usunięcie środkowego aktu i nieudolna próba dopasowania akcji do współczesnych realiów. Twórcy po prostu wycieli niepasujące do ich wizji fragmenty, bez głębszego przemyślenia, jak odbije się to na logice wydarzeń. Córka nie potrafi kontrolować swoich mocy, jednak rodzice w żaden sposób nie próbują jej tego nauczyć. No bo wytrenowanie jej może być niebezpieczne, więc lepiej, żeby wybuchała ogniem za każdym razem, gdy dokuczy jej przypadkowy rówieśnik. No i jak jest sens posyłania dziecka do szkoły w takiej sytuacji? Mając moc wpływania na zachowanie innych ludzi można chyba znaleźć lepsze źródło zarobku, niż pomoc w rzucaniu palenia (ironia?). Jedna z postaci potrafi przekazać informację na odległość, chociaż film wyraźnie tłumaczy, że mocy można używać tylko, gdy patrzy się komuś w oczy. Agencja pragnie dziewczynki do badań nad jej supermocami, jednak trzyma w odstawce żołnierza z…supermocami. W oryginalnym filmie Charlie uczyła się wyzwalać swoje umiejętności miesiącami, pod czujnym okiem naukowców i specjalistycznej aparatury, a tutaj swoje umiejętności udaje jej się okiełznać w jednej scenie – idzie do lasu i rozpala ognisko. Takich dziur fabularnych są dziesiątki.
Ostatnią rzeczą, która mogłyby ten film uratować, są efekty specjalne. Niestety i w tym aspekcie produkcja wypada kiepsko. Ciężko zrozumieć czemu mimo upływu ponad 30 lat, efekty wyglądają gorzej niż w oryginale. Postawienie osoby na tle kiepskiego greenscreenu i dmuchanie jej w twarz wiatrakiem w 2022 roku nie zrobi na nikim wrażenia. Podobnie jak niechlujnie wyrenderowany ogień. Jak powiedział Petroniusz do Nerona – „Ten pożar nie dość płonie. Ten ogień nie dość parzy!”.
Film można pochwalić jedynie za dwie rzeczy. Kreację Zaca Efrona oraz ścieżkę dźwiękową, przy której pracował sam John Carpenter. Reszta aktorów gra przeciętnie, albo dostaje tak słaby materiał, że nie ma czego pokazać.
Firestarter to film pozbawiony klimatu, oryginalności i logiki. Dzieło wypada blado nie tylko na tle oryginału, ale nawet tanich netflixowych seriali. Film można zaliczyć do najgorszych adaptacji Stephena Kinga.
3/10