Miasteczko Salem 2024 (Salem’s Lot) – recenzja

Wydana w 1975 roku powieść Stephena Kinga doczekała się już trzeciej ekranizacji. Najpierw, w 1979 roku, powstał ciepło przyjęty miniserial wyreżyserowany przez Tobe Hoopera (znanego z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”). Kolejny miniserial pojawił się w 2004 roku. Choć był nieco słabszy od poprzedniego, wciąż stanowił udaną adaptację. Teraz, po dwudziestu latach, powstała nowa wersja „Miasteczka Salem”, tym razem w formie pełnometrażowego filmu. Niestety, z trzech ekranizacji ta jest zdecydowanie najsłabsza.

Fabuła skupia się na Benie Mearsie, pisarzu, który po latach nieobecności wraca do swojego rodzinnego miasta, Jerusalem’s Lot. W tym samym czasie do miasta przybywa tajemniczy pan Barlow, który otwiera sklep i zamieszkuje w ponurym domu na wzgórzu. Wkrótce po jego przybyciu znika dziecko, a wydarzenia w miasteczku zaczynają przybierać złowieszczy obrót.

W porównaniu z innymi książkami Kinga „Miasteczko Salem” jest stosunkowo skromne objętościowo – powieść liczy niecałe 500 stron. Jednak nawet przy takiej długości autorowi udało się stworzyć atmosferyczny horror, w którym napięcie budowane jest stopniowo. Obie wcześniejsze adaptacje w dużej mierze oddawały ten klimat. Niestety, twórcy nowej wersji zdecydowali się na inny kierunek. Akcja została skondensowana do niespełna dwóch godzin, co paradoksalnie nie przyczyniło się do zwiększenia dynamiki. Wręcz przeciwnie – film z 2024 roku cierpi na dłużyzny, a wycięcie kluczowych wątków spowodowało liczne fabularne dziury.

Miasteczko Salem 2024 pierwotnie było zaplanowane jako miniserial, jednak ktoś wpadł na pomysł, aby z nakręconego materiału stworzyć film. Doprowadziło to do brutalnych cięć. Postacie pojawiają się w kilku scenach, po czym znikają, a ich losy pozostają dla widza obojętne. Nawet główny bohater, Ben, ma niewiele do powiedzenia o swoich motywacjach poza stwierdzeniem, że „wrócił, bo szuka inspiracji”. Gdy mężczyzna zostaje ugryziony, bohaterowie natychmiast dochodzą do wniosku, że jest ofiarą wampira. Żadnego sceptycyzmu, czy próby wytłumaczenia ugryzienia czymś bardziej racjonalnym. To wampiry i koniec.

  The Keeper's Diary: A Biohazard Story - recenzja

miasteczko salem 2024

Ktoś mógłby ty pomyśleć, że wszystko sprowadza się do zbyt agresywnej edycji, więc problemy można naprawić, wypuszczając wersję reżyserską z brakującym scenami. Coś na wzór „Snyder’s cut”. Niestety do kupki problemów twórcy dołożyli kolejne, ubogacając materiał źródłowy własną radosną twórczością. Co zrobić, aby po ugryzieniu przez wampira, się nie przemienić? Twórcy filmu polecają na taką okazję…szczepienie przeciw wściekliźnie. Sensownego wytłumaczenia na ten temat nie dostajemy, a twórcy nie przejmują się implikacjami tego odkrycia. No bo czy osoby wcześniej zaszczepione nie powinny być odporne? Absurdów jest więcej. Krzyże święcą w ciemnościach niczym miecze z Gwiezdnych wojen i najwyraźniej emitują jakieś pole siłowe, które odrzuca wampira na kilka metrów. Nie wiemy dlaczego, ale wiemy, że krzyż musi zostać pobłogosławiony, gdyż inaczej nie zadziała. Tyle że w innej scenie jedna z postaci używa krzyża wyrwanego z zabawki, więc albo księża w Jerusalem chodzą po domach i błogosławią makietki z pokoju dziecięcego, albo twórcy swoje zasady wyciągają z kapelusza.

Pod względem aktorskim film wypada co najwyżej przeciętnie. Najjaśniejszym punktem obsady jest wcielający się w Marka Jordan Preston Carter. Pozostałym aktorom trudno stworzyć zapadające w pamięć kreacje, gdyż pojawiają się w zaledwie kilku, często niezwiązanych ze sobą scenach.

recenzja miasteczko salem 2024

Chaotyczna fabuła i odstępstwa od materiału źródłowego sprawiają, że „Miasteczko Salem” z 2024 to dzieło w najlepszym wypadku przeciętne. Nowa adaptacja to film anemiczny i pozbawiony kłów, który nie spełni oczekiwań, zarówno fanów powieści, jak i zwykłych widzów szukających dobrego horroru na wieczór.

4/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *