Days Gone – recenzja

Days gone to jedna z niewielu gier, których okładka w niezwykle wierny sposób oddaje to, co nas czeka w grze. Główny bohater kuca oparty o motocykl, a w tle widzimy szarżujące na niego setki zombie. Czyli czeka nas mnóstwo emocji i akcji. Jeśli jednak przyjrzymy się uważniej, zobaczymy, że główny bohater wygląda na znudzonego, a jego plan strzelania do takiej hordy z pistoletu nie ma absolutnie żadnego sensu. I właśnie taka jest gra – momentami nudna i nie do końca przemyślana.

Fabuła Days Gone

Na świecie wybucha epidemia wirusa zmieniającego ludzi w zombie. Główny bohater — Deacon St. John, próbuje dotrzeć do punktu ewakuacyjnego z ranną żoną i najlepszym przyjacielem, Boozerem. Niestety w helikopterze jest miejsce tylko dla dwóch osób. Najważniejsze jest uratowanie rannej żony, więc Deacon zostawia ją pod opieką medyków i obiecuje ją odnaleźć w obozie ewakuacyjnym. Mijają dwa lata. Świat zmienia się w postapokaliptyczne piekło opanowane przez hordy zombie. Sarah nie żyje, a John z Boozerem żyją w leżącej na odludziu wieży strażniczej, utrzymując się z wykonywania zleceń dla konkurujących ze sobą obozów. Niestety zadania te są coraz trudniejsze. Oprócz wściekle atakujących zombie zagrożeniem są także grupy zdegenerowanych szaleńców napadających na podróżników. Podczas jednej z misji, Boozer zostaje ranny, co powoduje konieczność przerzucenia całej odpowiedzialności na barki pogrążającego się w coraz większej depresji Deacona. I właśnie wtedy w najmniej oczekiwanym momencie okazuje się, że Sarah przeżyła i może przebywać gdzieś w okolicy.

Świat przedstawiony w grze jest, jak widać niespecjalnie oryginalny, więc twórcy zrobili, co mogli, aby swój tytuł wyróżnić w tłumie innych survivalowych gier o zombie. Przede wszystkim akcja została osadzona w Oregonie, więc zamiast typowych dla post apokalipsy rejonów większość czasu spędzamy w swojsko wyglądających lasach. Po drugie, Deacon wraz z Boozerem są ostatnimi członkami nieistniejącego gangu motocyklowego i nie uznają innego środka transportu. Można powiedzieć, że motocykl w tej grze jest odpowiednikiem konia z dowolnej gry RPG, jednak w przypadku Days Gone sprawa jest bardziej skomplikowana. Motocykl nie pojawi się nam na gwizdnięcie, więc musimy pilnować, gdzie go zostawiamy. Oprócz tego każde zderzenie z przeszkodą powoduje uszkodzenia silnika, co może doprowadzić do całkowitego popsucia i konieczności pchania motocykla. Deacon może przeprowadzić drobne naprawy, jednak jedynie w przypadku posiadania niezbędnych części. Jakby tego było mało, w każdym momencie może nam się skończyć paliwo, co również może zaowocować koniecznością pchania lub poszukiwania kanistra. Oczywiście stopniowo można wyeliminować te niedogodności, wyposażając swój środek transportu w coraz lepsze części (większy zbiornik paliwa, lepsze opony itp.), ale do tego potrzebna jest nam dobra reputacja w obozach, co oznacza, że musimy spełniać dla nich różnego rodzaju zadania.

Days gone recenzja

Misje są zróżnicowane, lecz nie odbiegają od standardów znanych z innych gier tego typu. Można je podzielić na trzy rodzaje: pościgi, skradanie się i strzelaniny. Dostajemy zlecenia zabójstwa/schwytania kogoś, więc ścigamy jakiegoś motocyklistę, ostrzeliwując go aż do zatrzymania. Drugim typem jest zlikwidowanie wrogiego obozu. Ta część wygląda jak Metal Gear Solid V. Obserwujemy miejsce przez lornetkę, odznaczając kolejnych przeciwników i zaczynamy pojedynczo ich zabijać. Trzecim rodzajem są misje, w których używamy broni palnych. Czasami jesteśmy po prostu fabularnie rzuceni w środek strzelaniny. Jednak to skradanie jest preferowaną metodą wypełniania zadań, gdyż hałas może przyciągnąć stado zombie, a nasza postać nie jest wyposażona w dostateczną ilość surowców, aby odeprzeć atak większej ilości wrogów. Oprócz tego dostajemy dziesiątki zadań pobocznych takich jak oczyszczenie danego miejsca z gniazd, w których zamieszkują zombie. Znajdujemy gniazdo, rzucamy koktajl Mołotowa i dobijamy płonące zombie. Możemy też penetrować porzucone obozy wojskowe, w których można znaleźć niezwykle cenne zasoby. Ma to swoją cenę, gdyż uruchomienie generatora niezbędnego do otworzenia elektronicznych drzwi powoduje hałas przyciągający zombie.

Gra rozkręca się bardzo powoli. Zawiązanie wszystkich ważniejszych wątków zabiera jakieś dziesięć godzin. Niestety tempo gry to jedna z największych wad. Z dosyć fajnej i trzymającej w napięciu misji, zostajemy rzuceni we flashback, w którym Deacon wspomina swoje randki z Sarah. Przez następne dziesięć minut możemy jedynie kontrolować kamerę, podczas słuchania rozmów w stylu „nie lubię piasku, bo jest szorstki”, a okazjonalnie dla przerwania nudy dostajemy zadanie podniesienia kwiatków z ziemi. Momenty te mają nam pokazać, jak bardzo Deacon kocha swoja drugą połówkę, jednak w praktyce spowalniają grę. Po kilku godzinach i zabiciu setek wrogów, zdobyciu ich baz i wysłuchaniu lamentu ich kobiet dostajemy nieoczekiwanie tutorial dotyczący podstaw tropienia i polowania. Zupełnie jakby ktoś sobie przypomniał, że w odłogu leży jeszcze jedna niewykorzystana misja i trzeba ją gdzieś wcisnąć, bo szkoda wyrzucać. W podobnym stylu poprowadzone są relacje Deacona z innymi postaciami. Gra skupia się na jakiejś postaci i kiedy sprawy zaczynają być interesujące, fabuła nagle porzuca ten wątek i skupia się na zupełnie innych postaciach.
Days gone motocykle
Początkowe misje są ciekawe, jednak po jakimś czasie zaczynają się powtarzać. O ile w wątku głównym do ekranu przykuwa nas posuwająca się powoli do przodu fabuła, tak misje poboczne to w większości typowy fedex. Jedź do punktu X, zabij kogoś, wracaj zameldować, odbierz nagrodę. Na tym etapie jazda motocyklem z przyjemności podziwiania otwartego świata staje się nużąca. Z kolei opcja fast travel nie działa, jeśli nie zniszczyliśmy wszystkich leżących w danym obszarze gniazd. Jednak nawet jeśli tego dokonamy, fast travel zabiera bardzo dużą ilość paliwa i nieraz możemy skończyć gdzieś w środku lasu, z pustym bakiem i hordą zombie za plecami. Sytuacji nie poprawia fakt, że motor jest podatny na każde najmniejsze zderzenie, więc sytuacja, w której popsuje nam się w środku misji i trzeba szybko szukać części zamiennych, staje się nużąca.

  Until Dawn - recenzja

Gra ma problemy z ustaleniem zasad obowiązujących w świecie. W post apokaliptycznym Oregonie wszyscy poruszają się wyłącznie na motorach. Dlaczego? Bo tunele są nieprzejezdne dla aut ze względu na porzucone samochody. Wszystko fajnie, tylko że Deacon w pojedynkę przesuwał porzucone auta, aby przedostać się motocyklem, więc, jaki problem dla kilku osób stanowiłoby oczyszczenie tuneli? Albo użycie bocznych dróg, których jest pełno. Deacona można jeszcze zrozumieć jako członka gangu motocyklowego, jednak dlaczego inni ludzie nie używają o wiele bezpieczniejszych aut? Oprócz zombie motocykliści są narażeni także na szaleńców zwanych Rippers, którzy zastawiają pułapki z linek lub strzelają ze snajperki. Inny błąd wiąże się z obozami. Z gry wynika, że obozy nie wchodzą ze sobą w żadne interakcje, a praca dla jednych może mieć negatywne konsekwencje w innym. Dlaczego nawet wrogo nastawione obozy nie miałyby handlować lub wspólnie pokonywać jakichś przeszkód? No i tak w zasadzie, do czego jest im potrzebny Deacon, skoro mają własnych ludzi. Takich nieścisłości jest więcej. Świat Days Gone nie jest światem spójnym i przemyślanym, jak na przykład ten z The Last of Us.

Days Gone Egzekucja
Od strony technicznej gra prezentuje się nadzwyczaj ładnie. Krajobrazy są śliczne i bardzo szczegółowe. Problemem jednak jest ich monotonność.  Po kilku godzinach grania widzieliśmy już wszystko (czyli lasy, opuszczone budynki i tunele) więc przestajemy zwracać uwagę na otoczenie. Wrażenie robią gigantyczne hordy zombie. Niewiele gier na PS4 potrafi wyświetlić jednocześnie taką ilość przeciwników na ekranie. Niestety silnik gry ma też pewne wady. Dopóki poruszamy się na pieszo, gra radzi sobie z renderowaniem nowych obszarów, jednak kiedy jedziemy motorem, pojawiają się spadki FPS. Problemy te nie wystepują na PlayStation 5 lub PS4 Pro. Okazjonalnie zdarzają się glicze związane z przenikaniem przedmiotów. Zdarzyło się także, że przeciwnicy podczas patrolu utknęli w jakimś dziwnym limbo i można było ich wykończyć bez żadnego problemu.

Główny bohater jest wybitnie nieinteresujący. Twórcy próbowali nadać mu ciekawą i wielowymiarową osobowość, jednak wyszedł im protagonista nudny jak flaki z olejem. Jeszcze gorzej z jest z przeciwnikami, którzy są nakreśleni tak grubą kreską, jakby napisał ich scenarzysta brazylijskiej telenoweli. Tak w sumie to nie wiadomo czemu oni w ogóle są źli, gdyż nie mają ku temu jakichś głębszych motywacji.

Interesującym faktem jest pojawianie się omijanych szerokim łukiem przez twórców innych gier i filmów dzieci-zombie. Warto też zwrócić uwagę na zachowanie wrogów, którzy nie tylko atakują nas, ale także walczą między sobą, co można wykorzystać, napuszczając ich na siebie. Niestety asortyment przeciwników jest ubogi. Cztery rodzaje zombie, szaleńcy, zarażone zwierzęta oraz wrogo nastawieni ludzie. Wynagradza nam to sposób ich likwidacji. Oprócz różnego rodzaju broni palnej, ze znalezionych przedmiotów możemy sporządzić broń białą. Wygląda to podobnie do The Last of Us, ale tutaj nie musimy szukać warsztatu, a ilość przedmiotów, które możemy zmieniać w narzędzia zagłady, jest dużo większa. System craftingu jest intuicyjny i nieintruzywny. Wzorem wielu gier mamy także drzewko umiejętności, w którym odblokowujemy kolejne zdolności Deacona. Te przydadzą nam się w późniejszych etapach, gdy musimy sobie poradzić z hordami zombie. Ataki na hordę wymagają dużych przygotowań, jednak są to jedne z najlepszych momentów w grze.

Jak większość produkcji Sony, gra dostała polski dubbing. Aktorstwo głosowe stoi na zadziwiająco dobrym poziomie, aczkolwiek nie jest to poziom Uncharted lub God of War. Niestety nie pokuszono się o dopracowanie tego aspektu i czasami wypowiadany dialog drastycznie odbiega od ruchu warg.

Days Gone to gra bardzo nierówna. Gdzieś pod powierzchnią czai się dobra gra, ale jest ona zagrzebana w masie niepotrzebnych wątków, stereotypowych postaci i repetytywnych misji. Oprócz zabawy z hordami gra nie wnosi nic nowego do skostniałego gatunku apokalipsy zombie. Nie jest to zła gra, jednak biorąc pod uwagę gigantyczny budżet i poziom innych ekskluzywnych produkcji Sony, jest sporym rozczarowaniem.

The Last of Us part 2 – recenzja spoilerowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *