Porażka adaptacji Super Mario Bros nie zniechęciła innych twórców, przed próbami przeniesienia interaktywnej rozrywki na ekrany kinowe. Druga w kolejności adaptacja gry komputerowej, która trafiła na wielki ekran to Double Dragon. Wybór był nieco kuriozalny, gdyż gra mimo sporej popularności, nigdy nie była mainstreamowym fenomenem jak Super Mario Bros, a film został wydany 7 lat po premierze oryginalnej gry, kiedy popularność marki nie była już taka duża.
Sama gra ma bardzo prostą fabułę. W intrze początkowym widzimy napad członków gangu na bezbronną dziewczynę. Zostaje ona uprowadzona a my jako jeden z braci – tytułowych smoków, wyruszamy jej na ratunek. Gra jest typową chodzoną bijatyką. Taka prostota fabularna pozostawia twórcom sporo swobody artystycznej i pola do manewrów. Nieskrępowani ograniczeniami, autorzy scenariusza mogą się wykazać kreatywnością. Niestety tak się nie stało.
Akcja filmu dzieje się w niedalekiej przyszłości (a w sumie to już przeszłości, gdyż akcja osadzona jest w 2007). Przywódca przestępczego półświatka o pseudonimie Koga posiada połówkę magicznego medalionu, który daje mu moc zmieniania się w cień i wnikania w ciała innych ludzi. Drugą połówkę posiada matka nieświadomych tego faktu braci – Billy’ego i Jimmy’ego. Kiedy Koga próbuje odzyskać medalion, matka ginie, a jej połówka przechodzi w ręce braci.
Wtórność. To słowo najlepiej oddaje to, co się dzieje na ekranie. Praktycznie każdy element filmu wygląda jak kopia czegoś, co widzieliśmy już wcześniej. Postapokaliptyczne, opanowane przez gangi miasto było już na ekranie pokazywane setki razy. Samochody wyglądają jak pozostałości z planu Mad Maxa. Napęd samochodu został żywcem przeniesiony z Powrotu do Przyszłości. Nawet postać grana przez Roberta Partricka, który potrafi zamienić się w cień, od razu przywodzi na myśl T-1000 z Terminatora 2. Główni bohaterowie o odmiennych charakterach (jeden wesoły i jeden poważny) to zwykłe buddy cop movie. Mutant, z którym muszą zmierzyć się główni bohaterowie, wygląda jak przeciwnik Żółwi Ninja. Można tak wymieniać cały dzień. Nie ma w tym filmie żadnego elementu, który by nas zaskoczył lub oczarował. No może z wyjątkiem pewnego bardzo meta-momentu, kiedy jeden z bohaterów wpada na automat z grą Double Dragon.
Oprócz wtórności dziwią niektóre decyzje twórców. Po co scenarzysta wymyślił całą postapokalipsę, skoro nie wnosi ona nic do fabuły, a jedynie zwiększa koszty produkcji? Dlaczego główne postacie mimo ciężaru emocjonalnego (zginęła ich przybrana matka) podczas walk pajacują? Nawet motywacja głównego przeciwnika jest bez sensu. Twierdzi on, że pragnie jedynie “całkowitej dominacji nad miastem”, co ma osiągnąć dzięki drugiej połówce medalionu, ale przecież on już jest królem podziemia i de facto rządzi miastem. Po co w filmie dziwaczne wiadomości, prowadzone przez przypadkowych celebrytów? Czy to nawiązanie do filmu Robocop? Dlaczego rodzeni bracia nie są do siebie w ogóle podobni, ani nawet nie są tej samej rasy? Można by tak długo wymieniać.
Efekty specjalne są słabe. Humor jest nieśmieszny i wymuszony. Mamy na zmianę kiepskie one-linery pomieszane z popkulturowymi nawiązaniami z lat 90., których nikt już dziś nie kojarzy (np. w wiadomościach słyszymy o związku Madonny z Tomem Arnoldem) No i obowiązkowe w filmach z tamtego okresu bycie super-cool. Jednak ostatnim gwoździem do trumny filmu są sceny walk. O ile Mark Dacascos jest ekspertem od sztuk walki i widać to w dynamicznych scenach z jego udziałem, tak grający jego brata Scott Wolf nie ma o tym zielonego pojęcia i większość scen z jego udziałem jest zwyczajnie kiepska. Nawet muzyka jest słaba i repetytywna. Winą za taki stan rzeczy należy obarczyć Jamesa Yukicha, reżysera teledysków, dla którego Double Dragon był debiutem fabularnym. Film okazał się tak kiepski, że reżyser już nigdy nie wrócił do kręcenia pełnometrażówek. W tej chwili jego dzieło ma zaszczytne 8% na Rotten Tomatoes, a finansowo film praktycznie poległ w kinach. Firma Tecmo, czyli twórcy oryginalnej gry próbowali jeszcze ratować sytuację, wydając grę opartą bezpośrednio na postaciach i wydarzeniach z filmu, jednak gra ta też nie odniosła sukcesu. W czasie premiery filmu pojawiły się dużo lepsze i bardziej kultowe bijatyki takie jak Street Fighter czy Mortal Kombat
Ciężko ten film polecić komukolwiek. Czasami złe filmy mają jakiś element, który je ratuje. Mogą to być efekty specjalne albo chemia bijąca z ekranu od głównych aktorów. Czasami główny przeciwnik jest taki fajny, że kradnie każdą scenę (Bison w Street Fighter). Są filmy, które są tak złe, że aż dobre i warto je obejrzeć, aby się pośmiać z indolencji twórców. Niestety ten film się nawet do tego nie nadaje. Jest on po prostu nijaki, wtórny i mdły. Nie ma żadnego czynnika, który by go ratował. Nawet jeśli jesteśmy fanatykami serii Double Dragon (są tacy?) to film też nas nie zadowoli, gdyż fabuła jest wyssana z palca i ma niewiele wspólnego z grą.