Simon the Sorcerer Origins – recenzja

Simon the Sorcerer to seria gier przygodowych zapoczątkowana w 1993 roku. Tytułowy bohater jest nastolatkiem przeniesionym przez przypadek do świata fantasy. Szymka na tle innych protagonistów gier przygodowych wyróżnia charakter – chłopak jest niegrzeczny, zaczepny i podstępny. Gra zyskała sławę dzięki solidnej dawce humoru, licznym nawiązaniom do popkultury oraz częstemu burzeniu czwartej ściany. Doczekała się dobrze przyjętej kontynuacji Simon Czarnoksiężnik II: Lew, Mag i szafa (1995), a także dużo słabszej trzeciej odsłony przenoszącej rozgrywkę w pełne 3D. Kolejne trzy części nawet zagorzali fani serii uważają za nieudane. Ostatnia gra ukazała się w 2014 roku. Teraz, po ponad 10 latach i na fali popularności odświeżania starych marek, pojawiła się nowa odsłona przygód Szymka, będąca zarazem prequelem serii.

Simon the Sorcerer Origins – fabuła

Akcja Simon the Sorcerer Origins dzieje się w 1993 roku, krótko przed wydarzeniami z pierwszej odsłony. Simon przeprowadza się do nowego domu, w którym odkrywa magiczny portal do czarodziejskiego świata. Zostaje do niego wciągnięty i wpada prosto w sam środek kolejnej intrygi.

Gra jest klasyczną przygodówką point-and-click z unowocześnionym interfejsem. Zamiast tradycyjnych akcji typu „podnieś”, „użyj”, „obejrzyj” wszystko zostało sprowadzone do uniwersalnego kursora, który sam dobiera odpowiednie działanie dla danego obiektu. Przedmioty trzymamy w dolnej, rozwijanej belce. W wersji konsolowej, gdzie nie ma kursora, sterujemy postacią bezpośrednio.Zagadki są dość proste jak na standardy gier przygodowych. Większość z nich jest intuicyjna i nieskomplikowana, choć wymaga czasem nieszablonowego myślenia. Sytuacja komplikuje się z postępem fabuły: lokacji przybywa, a liczba możliwych akcji rośnie. Nie dość, że nosimy przy sobie kilkanaście przedmiotów, to dochodzą jeszcze ich magiczne modyfikatory oraz możliwość rzucania różnych zaklęć – momentami wygląda to tak, jakby gra celowo chciała nas przytłoczyć liczbą kombinacji.

Największą zaletą dotychczasowych odsłon był humor. Nawet niezwykle słaba trzecia część potrafiła rozbawić. Najnowsza odsłona pod tym względem jest przyzwoita. Nie oferuje nieustannego masażu przepony, ale uśmiech powinien od czasu do czasu pojawić się na twarzy gracza. Na tle poprzednich części humor wydaje się nieco stonowany, a zachowanie bohatera bardziej ogładzone. Trzeba jednak przyznać, że nie każdy żart jest udany. W prologu musimy rozpakować się w nowym domu; gdy zaczynamy klikać na różne obiekty, z podwórka rozlega się krzyk mamy komentującej nasze „bezsensowne klikanie”. Gag byłby całkiem zabawny, gdyby nie został powtórzony jeszcze około dziesięciu razy. Inną kwestią jest powszechność humoru metatekstowego. Gdy seria debiutowała, nawiązania do popkultury i burzenie czwartej ściany były świeże i oryginalne. Dziś są to chwyty eksploatowane na potęgę, zarówno w grach, jak i w filmach czy serialach.

recenzja Simon The Sorcerer Origins

Niewielką wadą jest backtracking – wielokrotne odwiedzanie tych samych miejsc. Dodano co prawda punkty szybkiej podróży, ale ich rozmieszczenie jest na tyle nieprzemyślane, że niewiele pomagają. Problemem są rozległe lokacje przewijane w lewo lub prawo. Nie możemy po prostu kliknąć w krawędź ekranu, żeby bohater sam przeszedł do wyjścia – zamiast tego musimy cierpliwie czekać, aż przewinie się ekran, kliknąć w dalszy fragment terenu… i powtarzać to w nieskończoność. Gdy wracamy do tej samej lokacji po raz dziesiąty, potrafi to mocno zirytować.

Ogromną zaletą gry jest grafika. Po dwóch pixelartowych odsłonach twórcy przeszli na pełne 3D, po czym wycofali się z tego pomysłu i wrócili do tradycyjnej dwuwymiarowej oprawy. W Simon the Sorcerer Origins zastosowano bardzo ładną, ręcznie rysowaną grafikę przypominającą ilustracje z książek dla dzieci. Bohater jest zgrabnie animowany, a w grze często pojawiają się pełnoekranowe wstawki. Niewielką wadą są zbliżenia na twarz bohatera – wtedy wszystko robi się rozmyte i mdłe. Twórcy wyraźnie poszli na skróty i zamiast przygotować oddzielne animacje na czas rozmów, zastosowali zwykłe powiększenie, obnażające niską szczegółowość teł.

Simon Origins recenzja

Miłym ukłonem w stronę fanów serii jest powrót Chrisa Barriego, który wcielał się w tytułowego bohatera w pierwszej odsłonie. Niestety, słychać wyraźnie, że w rolę chłopca przed mutacją głosu wciela się dorosły mężczyzna. Cóż, trudno oczekiwać innego efektu, angażując do tej roli 65-letniego aktora. Niestety, tym razem nie doczekamy się polskiego dubbingu i pozostają nam jedynie napisy.

Simon the Sorcerer Origins to udany powrót do klasycznej formuły, choć niepozbawiony wad. Gra nie zachwyca tak jak kultowe pierwsze odsłony, ale stanowi solidną, przyjemną i nierzadko nostalgiczną przygodę dla wieloletnich fanów oraz przystępny punkt wejścia dla nowych graczy. Jeśli przymkniemy oko na powtarzalne żarty, drobne problemy techniczne i okazjonalnie nużący backtracking, otrzymujemy pełną uroku grę w ładnej oprawie graficznej, która z szacunkiem podchodzi do dziedzictwa serii. To tytuł, który niekoniecznie zapisze się złotymi zgłoskami w historii gatunku, ale z pewnością pozwoli spędzić kilka miłych, lekkich i pełnych humoru godzin.

Hopkins FBI – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *