Hopkins FBI – recenzja

Grupa terrorystów przy pomocy ładunków nuklearnych wysadza w powietrze Kalifornię. Przywódca terrorystów zostaje schwytany, osądzony i skazany na śmierć. Niestety w ostatniej chwili udaje mu się uciec z więzienia. Jego tropem wyrusza tytułowy agent Hopkins.

Główną postać kontrolujemy przy pomocy bajecznie prostego interfejsu point and click. Kursor to zwykła strzałka, pod którą widnieje napis z aktualnie wybraną akcją: idź, patrz, zabierz, czytaj. Zmieniamy je prawym klawiszem myszy. Wciskając klawisz „I” na klawiaturze przywołujemy inwentarz. Możemy w nim wybrać i łączyć ze sobą posiadane przedmioty. Jeśli wybierzemy jakiś przedmiot, jego ikonka pojawi się wśród normalnych czynności. Całość jest bardzo wygodna i aż dziwne, że więcej gier nie używało takiego systemu. Niestety interface ma też sporą wadę. Za każdym razem gdy klikniemy przedmiot znajdujący się poniżej linii wzroku bohatera, robi on głęboki przysiad, który trwa kilka sekund. Dopiero po jego wykonaniu bohater się podnosi i oznajmia, że „to nic ważnego”. Nie brzmi to może jak poważna wada, jednak biorąc pod uwagę, że w każdej lokacji ilość potencjalnie interaktywnych przedmiotów jest bardzo duża, problem robi się irytujący.

Większość grafik została narysowana przez artystę komiksowego. Efekt jest bardzo dobry. Gdy zaczynamy z kimś rozmowę, postać ta pojawia się na ekranie w powiększeniu, a tło za nią robi się czarno-białe. Okazjonalnie pojawią się także animowane scenki. Część z nich także została narysowana ręcznie i wygląda świetnie, niestety pojawiają się także kiepskie scenki wyrenderowane w jakimś programie do grafiki 3D. Inną wadą grafiki jest niedopasowanie modeli postaci do ich powiększonych odpowiedników. Podchodzimy do dziewczyny o czarnych krótkich włosach, ubranej w czerwoną marynarkę, jednak w powiększeniu jest ona ubrana w czerwony sweter i ma brązowe długie włosy.

Hopkins FBI gra

Najlepszym elementem gry jest bez wątpienia muzyka. Oprócz wpadającej w ucho oryginalnej ścieżki dźwiękowej autorzy pokusili się także o dodanie komercyjnych utworów rockowych z lat 60. Dynamiczne piosenki zespołów takich ja Troggs, Blue Magoos, czy Rare Earth świetnie pasują do atmosfery gry. Czasami mamy ochotę zostawić menu początkowe bez klikania, aby posłuchać tytułowego utworu.

Skoro omówiliśmy najlepszy element gry to przyszła pora na najgorszy, a tym jest bez wątpienia scenariusz. Hopkins FBI to growy odpowiednik filmów typu Samurai Cop. Ilość zawartych w scenariuszu absurdów jest porażająca. O błędach i dziurach fabularnych można by napisać cały referat. Twórcy postawili sobie za punkt honoru połączenie jak największej ilości gatunków w jedną niespójną całość. Gra zaczyna się jak kryminał o polowaniu na terrorystę, później zmienia się w science-fiction, następnie w thriller, o polowaniu na seryjnego zabójcę, po czym nie wiadomo skąd pojawiają się wątki rodem z filmów o Jamesie Bondzie. Gdyby gra miała być jakimś pastiszem, to takie fabularne fikołki byłyby na miejscu, jednak twórcy traktują swoje dzieło śmiertelnie poważnie.

Dialogi są okropne. Są fatalnie napisane i jeszcze gorzej zagrane, o czym za chwilę. Na dodatek sposób prowadzenia rozmowy woła o pomstę do nieba. W większości przypadków do wyboru mamy trzy opcje dialogowe i czwartą do zakończenia rozmowy. Z tych trzech dialogów dwa na ogół do niczego nie prowadzą, natomiast trzeci otwiera nowe opcje rozmowy. Czasami drzewko takie ma kilka rozgałęzień i trzeba się przez nie przegryzać metodą prób i błędów do czasu aż nie znajdziemy ten odpowiedni, niezbędny do posunięcia fabuły do przodu dialog. Każdy zły wybór oznacza, że musimy zacząć od początku. Czasami na różne pytania dostajemy te same odpowiedzi. Zagadujemy przypadkowego mężczyznę o informacje z czytanej przez niego gazety. W odpowiedzi pyta nas on, jakiego gatunku informacje nas interesują: sport, horoskop, czy codzienne sprawy. Jeśli wybierzemy „codzienne sprawy” mężczyzna powie nam o trzech wydarzeniach: zniknięcie naukowca, zabójstwo śmieciarza i zabójstwo młodej kobiety. Wybieramy opcje śmieciarza i słyszymy w odpowiedzi, że to porachunki gangów. Teraz jeśli chcielibyśmy zapytać o dwa pozostałe tematy, musimy ponownie zapytać o „codzienne sprawy” i ponownie wysłuchać o trzech wydarzeniach i wybrać kolejną opcję. Całość irytuje jak diabli. Szczególnie że jeśli nie wysłuchamy pewnych dialogów, fabuła nie ruszy naprzód.

  Kajko i Kokosz: Twierdza Czarnoksiężnika - recenzja

Ostatnią wadą, do której trzeba się przyczepić, są dodane na siłę elementy zręcznościowe. W niektórych fragmentach gry musimy jak najszybciej dobyć broni z inwentarza, aby zastrzelić nacierającego na nas bandytę. Wstawki te pasują do gry jak pięść do nosa. Pod koniec gry jest jeszcze gorzej, gdyż zostajemy uraczeni wzorowaną na grze Wolfenstein 3D pierwszoosobową strzelanką. Poruszamy się pomiędzy kilkoma pomieszczeniami i za każdym gdy zmieniamy pomieszczenie, musimy przemierzyć trójwymiarowe korytarze. Etapy tą są na tyle irytujące, że w wersji na ScummVM zostały całkowicie wycięte.

Hopkins FBI wersja PL

Druga połowa lat 90. to popularyzacja polskich wersji językowych gier. W tym okresie pojawiły się produkcje takie jak Larry 7, Ace Ventura czy właśnie Hopkins FBI. Efekty były różne. Siódma odsłona przygód Larry’ego to niemal arcydzieło polskiego dubbingu w wykonaniu Stuhra. Niestety Hopkins FBI znajduje się na przeciwległym biegunie. W Hopkinsa wciela się jeden z najwybitniejszych polskich aktorów – Janusz Gajos. Na tle angielskiego odpowiednika jego poważny głos wypada dużo lepiej. Niestety słychać, że aktor nawet nie próbował grać, zamiast tego po prostu czytał z kartki swoje linie dialogowe bardzo beznamiętnym głosem, jakby był lektorem jakiegoś audiobooka. Gajos tak samo apatycznym głosem mówi, że znalazł śrubokręt, jak i to, że zastrzelił przez pomyłkę swoją ukochaną. Pozostali aktorzy wypadają trochę lepiej, gdyż wkładają w dialogi jakieś szczątkowe emocje. Ciężko powiedzieć czemu wyszło tak źle. Czy dla aktorów była to tylko weekendowa fucha, czy może po przeczytaniu absurdalnego scenariusza uznali, że bez sensu jest się wysilać?

Hopkins FBI to kuriozalna gra. Chociaż ma kilka zabawnych i ciekawych momentów, naprawdę dobry interface i świetną ścieżkę dźwiękową, zalety te toną w powodzi niedorzeczności, absurdu i kiczu. Wiele osób może sięgnąć po tą produkcję ze względu na nostalgię, do „tej starej gry z Gajosem”, niestety jakość dubbingu jest taka słaba, że szybko odechciewa się grać. Tak naprawdę po Hopkinsa warto sięgnąć jedynie wtedy, jeśli mamy ochotę na zagranie w grę „tak złą, że aż dobrą”.

Larry 7: Miłość na fali – recenzja

2 komentarze

  1. A pamiętam, jak w teście przygodówek KomputerŚwiata Hopkins pokonał o oczko Księcia i Tchórza, bo dostał ekstra punkty za „doborową obsadę aktorską” 🙂 strasznie mi się wryła w pamięć ta kwestia sprzed ćwierczwiecza:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *