W przypadku adaptacji pierwszej części gry twórcy serialu The Last of Us mieli przed sobą samograj – historię z niemal idealnym scenariuszem, który wystarczyło przenieść na mały ekran bez większych ingerencji fabularnych. Przy drugim sezonie, będącym adaptacją gry The Last of Us Part II, sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Scenariusz gry był daleki od doskonałości, więc zmiany wydawały się wręcz konieczne. Niestety, nie wszystkie autorskie pomysły showrunnerów zdały egzamin i zamiast ratować dość miałką fabułę, sprawiły, że całość wypada jeszcze słabiej.
Akcja rozpoczyna się pięć lat po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Joel i Ellie osiedlili się w Jackson – miasteczku, które może poszczycić się zalążkami cywilizacji: jest elektryczność, środki transportu, radiostacja, a nawet terapeuta. Ze względu na nabyte doświadczenie Ellie i Joel biorą udział w patrolach porządkowych wokół miasteczka. Pozorny spokój burzy pojawianie się grupy tajemniczych ludzi poszukujących Joela.
Jednym z głównych zarzutów wobec pierwszego sezonu było jego powolne tempo. Początek drugiej serii sugeruje poprawę – zwłaszcza odcinek drugi. Mamy w nim efektowną i pomysłową sekwencję akcji, emocje oraz starannie zrealizowaną bitwę, której nie powstydziłby się nawet „Gra o Tron”. Niestety, od tego momentu jest już tylko gorzej, a odpowiedzialność za to ponoszą scenarzyści i ich nietrafione decyzje.

Weźmy, chociażby scenę, w której dwie postacie rozmawiają o śmierci kilku osób w podziemiach szpitala. Scena trwa kilka minut, a jej jedynym celem jest poinformowanie widza, że powietrze w podziemiach jest toksyczne. Czy nie lepiej byłoby zgodnie z zasadą „show, don’t tell”, pokazać niefortunną wyprawę? Zamiast tego oglądamy dwie nieznane osoby, rozmawiające o wydarzeniach i ludziach, którzy nas nie obchodzą. To czas, który można było lepiej wykorzystać. Podobnych scen jest niestety w serialu więcej.
Innym problemem jest brak subtelności. Twórcy najwyraźniej uznali, że widzowie nie są zbyt bystrzy, więc muszą im wszystko dosłownie wytłumaczyć. Postacie nieustannie tłumaczą, co czują, myślą i jak powinniśmy interpretować dane wydarzenia. Tymczasem dobrze nakręcona scena powinna sama „mówić” za siebie – nie wszystko trzeba podawać na tacy. Brakuje tu zaufania do inteligencji widza.
Nie sposób też pominąć jednego z najważniejszych elementów pierwszego sezonu – relacji między Joelem a Ellie. Kontrast wieku, charakteru i doświadczeń sprawiał, że bohaterowie się dopełniali: ona hartowała się pod skrzydłami mentora, on odzyskiwał człowieczeństwo utracone po śmierci córki. W kontynuacji tego bardzo brakuje. Zamiast tego otrzymujemy opartą na wątku romantycznym zastępczą relację Ellie-Dina. Problem w tym, że obie dziewczyny są do siebie zbyt podobne – mają zbliżone osobowości, doświadczenia i poglądy. Brakuje zderzenia charakterów, konfliktów czy różnic światopoglądowych, które mogłyby ich relację uczynić interesującą.
Struktura serialu dość wiernie kopiuje grę. The Last Of Us Part II dzieli się na trzy akty: pierwszy skupia się na poszukiwaniach Abby przez Ellie, drugi pokazuje te same wydarzenia z perspektywy Abby, a trzeci to ostateczna konfrontacja. Sezon drugi adaptuje pierwszy akt, co oznacza, że w trzecim sezonie to Abby stanie się główną bohaterką. Nie wiadomo jednak, czy historia zostanie w nim zakończona, czy twórcy zdecydują się rozciągnąć fabułę na sezon czwarty.

Pod względem aktorskim serial wypada bardzo dobrze. Podobnie jak w sezonie pierwszym Pedro Pascal wciąż daje z siebie wszystko. Pozytywnym zaskoczeniem jest Kaitlyn Dever w roli Abby. Mimo iż drobna aktorka wyglądem odstaje od swojego odpowiednika z gry, udaje jej się na ekran przenieść tę samą intensywność oraz zaciekłość i jednocześnie pokazać, że pod przykrywką twardzielki kryje się osoba boleśnie skrzywdzona. Jak dobry jest jej występ, niech świadczy fakt, że Dever wcieliła się w jedną z najbardziej znienawidzonych i hejtowanych postaci w historii gier, a mimo tego zyskała przychylność fanów. Na uznanie zasługuje także Isabela Merced w roli Diny. Podobnie jak w przypadku Abby, jej rola wypada dużo lepiej niż jej odpowiednika z gry. Świetnie występy dwóch młodych aktorek niestety boleśnie obnażają najsłabsze ogniwo obsady, czyli Bellę Ramsey w roli Ellie. Już w pierwszym sezonie widać było pewne braki w jej warsztacie, jednak wtedy główny ciężar spoczywał na barkach Pedro Pascala. Tutaj to Ellie wysuwa się na pierwszy plan, przez co jej ograniczenia stają się bardziej widoczne. Ramsey nie przekonuje również w scenach akcji, gdyż nie widać w niej determinacji, ani wiarygodności. Ellie z gry wygląda, jakby spała z nożem pod poduszką, a Bella jakby strzelała po raz pierwszy. Nie pomaga także jej młodociany wygląd. W grze na skutek przeskoku czasowego Ellie zmienia się z dziewczyny w dorosłą kobietę, natomiast Bella Ramsey wciąż wygląda jak nastolatka, przez co ciężko ją brać na poważnie w roli pędzącego na płowym koniu anioła śmierci. O wiele lepiej jej wychodzi granie rozentuzjazmowanej nastolatki (są sceny retrospekcji) oraz…śpiewanie.

Na plus zasługują scenografia i realizacja. HBO nie szczędziło środków, a dbałość o detale potrafi zachwycić. Wiele kadrów niemal jeden do jednego odtwarza ujęcia z gry. Pytanie, czy spory budżet się zwróci, zważywszy na prawie 50-procentowy spadek oglądalności.
Drugi sezon The Last of Us nie tyle rozczarowuje, ile potwierdza obawy. Adaptując słabo napisaną grę, twórcy nie dokonali żadnych istotnych zmian, przez co fabuła cierpi na te same przypadłości co oryginał. Na dodatek, ciężar historii przerzucony został na aktorkę, która nie potrafi udźwignąć roli. Serial nie jest fatalny, ale w porównaniu do pierwszego sezonu jak i growego odpowiednika wypada wyraźnie słabiej.
6/10
Drugi sezon jest po prostu nudny.
Pozdrawiam przy okazji założyciela serwisu.
No jest. Gra, chociaż nadrabiała to świetnym gameplayem, a tu nudna scena za nudną sceną. Również pozdrawiam