Dzięki wzruszającej historii, niesamowitej grywalności i wspaniale napisanym postaciom, The Last of Us jest uważana za jedną z najlepszych gier w historii. Czy da się zekranizować tak piękną historię, nie psując jej? Zadanie bez wątpienia jest trudne, jednak za reżyserię wziął się Craig Mazin – twórca „Czarnobyla”, uznawanego za jeden z najlepszych seriali w historii. Z drugiej strony, ma on na koncie także mniej udane produkcje, takie jak „Kac Vegas 3” i „Superhero”. Pytanie więc, czy tym razem stanął na wysokości zadania?
W postapokaliptycznej przyszłości populacja została zdziesiątkowana przez epidemię grzyba, który zamienia ludzi w zombie. Niedobitki ludzkości żyją w odseparowanych miastach, w których władzę sprawują wojskowi. Główny bohater, Joel Miller, zajmuje się kontrabandą – odbywa podróże za miasto, zdobywając nielegalne lub trudno dostępne przedmioty. Ruch oporu, znany jako Świetliki, zmusza go do przyjęcia nietypowego zlecenia: wywiezienia za miasto młodej dziewczyny o imieniu Ellie. Okazuje się, że nastolatka może być ostatnią nadzieją ludzkości.
Serial jest dosyć wierną adaptacją fabuły gry, jednak nie jest zrobiony na zasadzie kopiuj-wklej. Czasem pojawiają się drobne zmiany, które wychwyci jedynie bardzo uważny widz, a czasami znaczne odstępstwa od ustalonego kanonu. Takie podejście ma zarówno wady, jak i zalety. Nowe wątki mogą zaskoczyć nawet fanów znających grę na pamięć, jednak nie wszystkie dodatki służą logice fabuły. Oryginalna historia była wyjątkowo spójna, a niektóre zmiany wprowadzone w serialu zaburzają motywacje bohaterów i reguły rządzące postapokaliptycznym światem.
Obsada w większości sprawdza się dobrze, choć zdarzają się pewne zgrzyty. Dobrym przykładem jest grana przez Melanie Lynskey szefowa rebeliantów. Jest to postać stworzona na potrzeby serialu. Kobieta wygląda jak przewodnicząca klubu szydełkowania, a nie dowódczyni brutalnej rebelii. Brakuje jej charyzmy, jej głos jest przygaszony, a kondycja fizyczna – fatalna, co w tak wymagających warunkach jest co najmniej dziwne. Patrząc na nią, trudno uwierzyć w fanatyczne oddanie, jakim darzą ją podwładni.

Innym nietrafionym wyborem castingowym jest Bella Ramsey w roli Ellie. Aktorka nie tylko nie przypomina swojego odpowiednika z gry, ale także nie przekonuje swoją grą aktorską. Przez większość serialu gra na dwóch minach. Na przestrzeni całej produkcji udało jej się dobrze zagrać jedną dramatyczną scenę, której nie będziemy omawiać ze względu na spoilery. Dodatkowo charakter Ellie został zmieniony. W grze była dziecinna i krnąbrna, ale jednocześnie ciepła i otwarta, a w serialu jest bardziej szorstka i arogancka. Serialowy Joel także odbiega od growego odpowiednika. Postać grana przez Pedro Pascala jest bardziej wrażliwa i słabsza, co nadaje jej głębi, ale sprawia, że trudno postrzegać Joela jako osobę, której powierzylibyśmy swoje życie. Trzeba jednak przyznać, że Pascal wypada dużo lepiej niż Ramsey.
Craig Mazin zaprosił do współpracy aktorów z gry. Ashley Johnson, czyli oryginalna Ellie, wciela się w matkę głównej bohaterki. Troy Baker, który użyczał Joelowi głosu, gra prawą rękę przywódcy kanibali. Aktor podkładający głos bratu Joela występuje jako jeden z rebeliantów. Jedyną aktorką powtarzającą swoją rolę jest ta grająca Marlene. Z ważnych członków obsady zabrakło Annie Wersching (Tess), która zmarła przed rozpoczęciem zdjęć.
Największym problemem serialu jest tempo. Gra miała bardzo równomiernie rozłożone akcenty. Bohaterowie przemierzali spokojne miejsca, później pojawiały się problemy, akcja przyspieszała, gnała na złamanie karku, po czym, gdy emocje sięgały zenitu, wszystko się uspokajało. W spokojniejszych fragmentach bohaterowie poznawali się lepiej i zacieśniali więź. Dzięki takiej strukturze dramatyczne sceny akcji wybrzmiewały mocniej, a te spokojniejsze nie nudziły. Niestety tutaj akcji jest jak na lekarstwo. W pierwszych dwóch odcinkach można to zrozumieć – twórcy wprowadzają widza w świat i przedstawiają bohaterów. Jednak trzeci odcinek bez wyraźnego powodu skupia się na romansie dwóch pobocznych postaci. Podobny błąd powtarza się w odcinku ósmym, poświęconym przeszłości Ellie. Twórcy gry usunęli ten fragment z oryginalnej fabuły i wydali go jako DLC, zdając sobie sprawę, że długie sceny zabawy dwóch dziewczyn w opuszczonym centrum handlowym mogą nudzić. W dodatku fabularnym przeplatano je walką o przetrwanie – w serialu tego zabrakło, przez co widzowie są zmuszeni oglądać kolejny „romantyczny” odcinek.
Czy The Last of Us jest udaną adaptacją? I tak i nie. Twórcom udało się wiernie oddać klimat gry, niestety produkcja wypada gorzej niż materiał źródłowy. Gra miała lepsze tempo, była lepiej zagrana i pełna emocjonujących wydarzeń. Serial to poprawnie zrealizowane dzieło, ale momentami nużące i pozbawione energii, a niektóre odcinki to prawdziwa męczarnia. Szkoda, że twórcom nie udało się stworzyć czegoś równie wybitnego, jak pierwowzór.
7/10