Evil Dead: Hail to the King – recenzja

Złote czasy survival horrorów przypadają na końcówkę lat 90. Niemal każda szanująca się duża firma posiadała wtedy własną serię. Trendy wyznaczał Capcom bijącym rekordy popularności cyklem Resident Evil, jednak firma czuła na plecach czuli oddech konkurencji z Konami pod postacią Silent Hill. Nawet słynący z JRPegów SquareSoft postanowił spróbować szczęścia w tym gatunku wydając Parasite Eve. Założona w 1999 firma Heavy Iron Studios zdecydowała podpiąć się pod ten trend, wydając własny survival horror. Firma była niewielka i nieznana, za ta miała atut w postaci licencji na popularną markę horrorów Martwe zło (Evil Dead).

Gra rozpoczyna się osiem lat po zakończenia oryginalnej trylogii. Po powrocie do czasów współczesnych Ash odbudowuje swoje życie. Odzyskał pracę w supermarkecie i związał się uczuciowo z Jenny. Na przeszkodzie do pełni szczęścia stoją nawiedzające go co noc koszmary związane z księgą Necronomicon i nieumarłymi. Partnerka proponuje mu konfrontacje z lękami. Podróż do opuszczonej chatki ma być zamknięciem niefortunnego rozdziału w jego życiu. Niestety, na miejscu czeka odcięta ręka Asha, która włącza nagranie z zaklęciem, w wyniku czego zło zostaje obudzone a Jenny porwana.

Hail to the King psx

Hail to the King to klasyczny przedstawiciel gatunku survival horrorów. Trójwymiarową postacią sterujemy po dwuwymiarowych pre renderowanych planszach ze sztywno osadzonymi rzutami kamery. Głównym celem jest pokonywanie wrogów i rozwiązywanie zagadek. Jak to w grach tego typu bywa, zasoby są limitowane. Oprócz zwykłych przeciwników co jakiś czas pojawia się trudny boss, którego trzeba wykończyć przy pomocy odpowiedniej strategii. Jeśli dodamy do tego „czołgowe” sterowanie i ograniczoną ilość miejsc w ekwipunku mamy niemal klasyczną podróbkę, oryginalnego Resident Evil.

Różnice między Hail to the King a Resident Evil są kosmetyczne. Tła nie są jedynie statycznymi obrazkami, gdyż na niektórych pojawiają się animacje. Poruszające się na wietrze gałęzie rzucają złowrogi cień, a w kominku buzuje ogień. Takie drobne graficzne usprawnienia wnoszą sporo klimatu. Jak na standardy innych survival horrorów grafika jest ładna i szczegółowa. Trzeba jednak zaznaczyć, że w roku wydania trąciła już nieco myszką. W tym samym czasie na rynku zadebiutowała gra Resident Evil Code Veronica, przy której Hail to the King wygląda jak ubogi krewny.

Hail to the King gra

Twórcy umieścili w grze dużo zagadek. Sporo z nich jest osadzona w mitologii serii, jednak nawet gracze jej nieznający mają szanse je rozwikłać. Twórcy popuścili wodze fantazji, dzięki czemu gra potrafi przyjemnie zaskoczyć. Przykładem niech będzie scena, w której mamy otworzyć skomplikowany zamek z wymyślnym zabezpieczeniem. Gra podaje nam warunki, jakie musimy spełnić, jednak Ash nagle po prostu wyjmuje strzelbę i przestrzeliwuje zamek. Scena jest zabawna i pomysłowa, a co najważniejsze świetnie pasuje do głownej postaci.

  Ciekawostki z filmu Coś (The Thing)

Wszystkie te pozytywne elementy mają za zadanie uśpić naszą czujność przed konfrontacją z systemem walki. Już pierwsza walka pokazuje nam z jak złym systemem mamy do czynienia. Sekundę po rozpoczęciu gry obok nas pojawia się zjawa. Kilka ciosów i po niej. Nie zdążymy przejść dwóch kroków, zanim w jej miejscu pojawi się druga. A gdy pokonamy i ja pojawi się następna, a po niej następna. Niemal każda plansza to niekończący się cykl potworów. Niby jest to w zgodzie z mitologią, która głosi, że „zła nie można pokonać”, jednak niemożność wyczyszczenia planszy frustruje. Każda z pokonanych zjaw zostawia po sobie zasoby, więc teoretycznie nie powinno nam zabraknąć amunicji i apteczek, jednak sama walka szybko staje się monotonna, a zwiedzanie lokacji frustrujące. Innym problemem jest mnogość przeciwników. Czasami atakuje nas kilka potworów naraz. Niestety, mimo iż jesteśmy osaczeni i bici z każdej strony, walczyć możemy jedynie z jednym. Jeśli po wyprowadzeniu ataku nasza główna broń, czyli piła mechaniczna utknie w cielsku potwora, jesteśmy przez chwilę uziemieni i nie możemy z tym nic zrobić. Większość lokacji jest zbyt wąska, aby można ominąć potwory, więc pozostaje nam bolesne przebijanie się brutalną siłą. Jakby tego było mało, potwory pojawiają się w losowych miejscach, więc czasami po przejściu przez drzwi, po drugiej stronie będziemy od razy przyparci do muru. Przeszkadzają też rzuty kamery. Twórcy często stosują klimatyczny skrzywiony kard (dutch angle), który utrudnia ocenianie czy wyprowadzamy atak w prawidłową stronę. Na dodatek czasami cios nie zostaje zarejestrowany, lub postać wyprowadza atak ze zbyt dużym opóźnieniem. Walka w Hail to the King jest męcząca i frustrująca.

Evil dead gra psx

Udźwiękowienie w grze jest na naprawdę wysokim poziomie. Muzyka i odgłosy środowiskowe są dobrze dobrane do sytuacji i świetnie pomagają budować klimat. Największą zaletą gry jest dubbing. Do roli Asha powraca Bruce Campbell. Swoje zadanie wykonuje bezbłędnie. Ash przy każdej okazji zachowuje luz i nonszalancję. Twórcy gry dodali nawet guzik dedykowany zabawnym odzywkom, dzięki czemu w dowolnym momencie możemy posłuchać jednego z kultowych teksów. Cambellowi towarzyszy cała plejada mniej znanych, jednak całkiem dobrych aktorów głosowych.

Hail to the King mogłoby zostać jednym z lepszych survial horrorów w estetyce Resident Evil. Mamy tu praktycznie wszystko, co potrzeba: ładną grafikę, udane zagadki, świetnego protagonistę, ciekawą fabułę i licencję na znaną markę. Na przeszkodzie jednak stoi popsuty system walki, który wysysa całą radość z grania. Z tego powodu ciężko tę grę polecić fanatykom survival horrorów, chyba że dysponują nieskończonymi pokładami cierpliwości.

Evil dead gra

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *