Czy gra E.T. naprawdę spowodowała zapaść rynku gier w 1983 roku?

Gier uważanych za złe, popsute i niegrywalne jest wiele, jednak mało którą z nich oskarżono o zrujnowanie niemal całego przemysłu gier i doprowadzenie do kilkuletniej zapaści. Wizja E.T. jako tej jednej gry, która zrujnowała wszystko, pokutuje do dziś, jednak prawda jest o wiele bardziej skomplikowana. Gra bez wątpienia przyczyniła się do krachu gier w 1982, jednak większość elementów jej legendy jest przesadzonych. Oto historia niesławnej gry E.T. the Extra-Terrestrial.

Historia powstania gry E.T.

Komercyjne gry komputerowe pojawiły się na automatach na początku lat 70. Krótko później do sprzedaży trafiły konsole. Tak zwana pierwsza generacja pozwalała na granie w proste gry typu Pong, jednak druga, do której zaliczało się Atari 2600 była o wiele bardziej zaawansowana. Gry nabrały kolorów i stały się zróżnicowane. Atari 2600 początkowo posiadało jedynie bibliotekę oryginalnych tytułów wyprodukowanych przez Atari, jednak z czasem zaczęły się w niej pojawiać porty popularnych gier z automatów. Było to strzałem w dziesiątkę. Wydany w 1980 roku oficjalny port Space Invaders spowodował, że sprzedaż konsol wzrosła czterokrotnie. Idąc za ciosem, Atari zaczęło wydawać różnego rodzaju porty i gry oparte o licencje na popularne marki. Sprzedaż niektórych tytułów przekraczała milion egzemplarzy. Wartość Atari rosła w oczach.

Jednym z tytułów wydanych na licencji była adaptacja przygód Indiany Jonesa. Twórcą gry Raiders of the Lost Ark był pracujący dla Atari programista Howard Scott Warshaw. Gra posiadała co prawda niezwykle prymitywną grafikę, ale w przeciwieństwie do setek wydawanych w tym samym czasie produktów stawiała na aspekt przygodowy. Aby pokonać przeszkody, trzeba było użyć szarych komórek, a nie zręczności. Gra przypadła do gustu samemu Stevenowi Spielbergowi i to do tego stopnia, że gdy Atari zaczęło negocjować wydanie gry opartej o kolejny film Spielberga, ten zażądał, aby twórcą gry został właśnie Warshaw.

Raiders of the Lost Ark Atari 2600
Raiders of the Lost Ark na konsolę Atari 2600

Przyszły twórca gry ucieszył się z uznania znanego reżysera i sowitej wypłaty. Był tylko jeden haczyk – niezwykle krótki termin na wykonanie gry. Wakacje dobiegały końca, a włodarze chcieli, że by gra trafiła do sklepów przed świętami. Odejmując czas potrzebny na wyprodukowanie kartridżów, pozostawało pięć tygodni na stworzenie całej gry. Aby postawić sprawę w perspektywie, stworzenie przygód Indiany Jonesa zajęło mu pół roku, a wcześniejszej gry Yar’s revenge, siedem miesięcy. Mimo wszystko połechtany szczodrą ofertą i miłym słowami z ust sławnego reżysera Warshaw rzucił się z motyką na słońce.

Howard Scott Warshaw w latach 80.jpg
Howard Scott Warshaw w latach 80.

Twórca E.T. szybko wymyślił strukturę gry, opierającą się o zbieranie części do telefonu, którym tytułowy bohater wykona telefon na swój statek i zamówi lądowanie. Podczas spotkania Spielberg skrytykował pomysł i zasugerował, żeby gra była prostą zręcznościówką w stylu Pac-mana. Washaw jednak nie chciał zmieniać swojego pomysłu. Dopiero po latach twórca przyznał, że reżyser miał rację.

Programista rzucił się w wir pracy. Dzięki morderczemu tempu udało mu się dotrzymać terminu. Oczywiście nie obyło się bez ustępstw. Warshaw gry nie miał czasu na dopieszczenie i zbalansowanie rozgrywki. Pominięto także etap testowania, więc zaraz po napisaniu, gra trafiła prosto do fabryki.

ET Atari 2600

Gra początkowo sprzedawała się bardzo dobrze. Niestety zaraz po tym rozpoczął się okres zwrotów. Recenzenci uznali grę za dziwną, niezgrabną i trudną do nauczenia. Nawet doświadczeni gracze mieli problem ze zrozumieniem zasad. Na dodatek liczba sprzedanych egzemplarzy była wciąż zbyt mała, aby wyrównać poniesione wydatki. Niedługo po tym wybuchł kryzys branży, o który obwiniono grę. Jednak nie jest to do końca prawdą, gdyż były inne powody. Konkretnie cztery powody.

Problemy z dystrybucją

Atari zmagało się z nadmiarową ilością zamówień na swoje gry. Początkowo firma zarabiała tak duże pieniądze, że nikt nawet tego nie sprawdzał. W całym kraju produkty Atari były dystrybuowane przez niemal 140 punktów. Wydawać by się mogło, że im więcej, tym lepiej, jednak prawda jest inna. Terytoria, na których działali dystrybutorzy, się pokrywały. Kiedy pojawiał się popularny tytuł, na który było duże zapotrzebowanie, sprzedawcy zamawiali u każdego dostępnego w okolicy dystrybutora, licząc na to, że u któregoś produkt w końcu się pojawi. Gdy do tego dochodziło, sprzedawca anulował swoje zamówienia u innych. W ten sposób pompowała się bańka – na papierze ilość zamówień była wielka, jednak w praktyce ich spora część była fikcyjna. Niestety na tych właśnie liczbach opierało się Atari, wyliczając ilość kolejnych gier. Powodowało to nadmiarową ilość kartridżów. W końcu Atari postanowiło rozprawić się z procederem. Wybrano najlepszych dostawców, którzy od tej pory mieli zajmować się dystrybucją produktów Atari. Dystrybutorzy, którzy nagle zostali wykluczeni przez Atari, zaczęli masowo zwracać zalegające w magazynach gry. Duża część gier, które trafiły na pustynie w Newadzie, pochodziła właśnie z takich zwrotów.

Niezależni wydawcy

Kolejnym powodem było pojawienie się niezależnych wydawców. Atari nie wypłacało twórcom żadnych premii czy dodatków nawet kiedy gra odnosiła gigantyczny sukces. Jeden z pracowników wyliczył, że w ciągu roku zarobił dla firmy 20 mln dolarów, jednak nie zobaczył z tego ani grosza. Atari odmawiało także firmowania gier nazwiskiem twórcy. Grupa zniechęconych takim postępowaniem pracowników firmy odeszła, aby założyć własne studio. Tak narodziło się istniejące do dziś Activision. Atari próbowało walczyć i wytoczyło byłym pracownikom proces, który zakończył się ugodą. Activision zgodziło się płacić tantiemy od wydawanych na konsolę tytułów. Atari odniosło zwycięstwo, jednak było ono pyrrusowe, gdyż de facto zalegalizowało wydawanie gier przez podmioty trzecie i stworzyło Atari konkurencję. A Activision wydawało hit za hitem. W czasie premiery E.T., do sklepów trafił Pitfall, którego sprzedano ponad 4 mln egzemplarzy – ile z tych pieniędzy trafiłoby bezpośrednio do kieszeni Atari, gdyby nie obecność konkurencyjnego produktu na półkach sklepowych? Jakby tego było mało, wielkie pieniądze przyciągnęły kolejne pomniejsze firmy. Oznaczało to prawdziwy zalew tandety i przesycenie rynku. Szacuje się, że w 1982 roku ilość kartridży w obrocie pokrywała ponad 200% realnego zapotrzebowania.

  Full Throttle - historia gry

Musimy tu na chwilę wrócić jeszcze do dystrybucji. Gdy Atari wybierało swoich wyselekcjonowanych dostawców, nikt nie pomyślał, żeby zabezpieczyć wyłączność. Gdy w ślady Atari poszły inne firmy, skorzystały z tych samych kanałów. Atari w pewnym sensie przetarło szlaki dla konkurencji.

Brak długoterminowych planów

Kierownictwo Atari nie pracowało nad innowacjami. Cała para szła w konsolę Atari 2600. Inżynierowie pracowali nad obniżeniem kosztu produkcji konsol, dzięki czemu margines zysku miał być większy. Strategia była wyjątkowo krótkowzroczna. Uzyskane obniżki były nieproporcjonalne do nakładów pracy, a wszystko odbywało się kosztem działów zajmujących się rozwojem. Dlatego gdy w 1982 roku zadebiutowała konsola ColecoVision produkcji Matell, włodarze Atari obudzili się z przysłowiową ręką w nocniku. Produkt konkurencji był lepszy pod każdym względem. Dodatkowym ciosem była nakładka pozwalająca grać w gry z Atari 2600 (!). Atari nie miało czym odpowiedzieć, gdyż prace nad nową konsolą znajdowały się w powijakach. W panice Atari wypchnęło pośpiesznie konsolę Atari 5200, będącą tak naprawdę mikrokomputerem Atari, pozbawionym klawiatury. Chociaż konsola była krokiem naprzód względem poprzedniej konsoli, nie była do końca dopracowana. Nie dość, że miała skomplikowany i łatwo psujący się kontroler, to jeszcze cechował ją brak wstecznej kompatybilności. Gracz mógł kupić konsolę ColecoVision i cieszyć się biblioteką oryginalnych produkcji, a za niewielką dopłatą niemal wszystkich gier z Atari 2600. Tymczasem po zakupie Atari 5200 mógł grać jedynie w ubogą kolekcję gier na tę konsolę.

Dominacja mikrokomputerów

Atari próbowało ratować sytuację przy pomocy mikrokomputerów Atari 400/800. Niestety firma nie zdołała nimi zawojować rynku. Klienci wybierali produkty konkurencji. Jeszcze gorzej radził sobie kolejny produkt — Atari 1200 XL. Ze względu na błędy konstrukcyjne firma musiała go wycofać ze sprzedaży po zaledwie kilku miesiącach. W tym czasie rynek zdominował Commodore 64, będący najlepiej sprzedającym się mikrokomputerem w historii. Dzięki swojej niezwykłej popularności C64 przyciągnął także licznych graczy co jeszcze abrdziej podkopało rynek konsol.

Każda z tych decyzji przyczyniła się do finansowej zapaści Atari. Spadając na dno, firma pociągnęła za sobą konkurencję i w ten sposób na niemal dwa lata rynek konsol przestał być dochodowy.

Po co Atari zagrzebało kartridże?

Miejska legenda głosi, że Atari tak wstydziło się porażki gry E.T., że postanowiło zakopać ją na pustyni i zalać betonem. Jest to tylko częściowa prawda. Powody były jednak trochę inne. Atari było pod kreską, a sprzedaż gier malała. Na dodatek z wymienionych wyżej powodów Atari dysponowało nadmiarem gier, których w najbliższym czasie nie mogło sprzedać. W ramach planu naprawczego zlikwidowano produkującą kartridże fabrykę w El Paso. Od tej pory Atari zlecało produkcję kartridżów tańszym podwykonawcom z Azji. Tymczasem fabryka w El Paso została przekonwertowana na produkcję komputerów i konsol. Pozostało jedynie opróżnić magazyny. Łącznie zebrało się 14 ciężarówek wypełnionych starymi grami, zwrotami i uszkodzonym sprzętem. Część tych odrzutów wciąż mogła się nadawać do sprzedaży, jednak w dobie przepełnionych magazynów dla Atari najlepszym wyjściem była ich utylizacja. Ciężarówki zaczęły kursować do wysypiska położonego w Alamogordo w Nowym Meksyku. Atari płaciło nie tylko za pozbycie się zbędnego sprzętu, ale i za zniszczenie gier poprzez walcowanie i przykrycie innymi odpadami. Chodziło o to, żeby sprzęt nie został wygrzebany przez zbieraczy i sprzedany na wtórnym rynku. Zalanie rynku tanimi kartridżami mogło jeszcze bardziej pogorszyć niefortunną sytuację firmy. Okazało się, że walcowanie to zbyt mało i wkrótce w miasteczku pojawiało się duża ilość gier i używanego sprzętu. To z kolei wywołało zainteresowanie prasy. Dziennikarze zdawali sobie sprawę, że ilość wywożonego sprzętu dla takiego giganta nic nie znaczy, jednak temat był zbyt chwytliwy, aby przejść koło niego obojętnie. W ten sposób wywózka stała się symbolem krachu na rynku gier. Artykuły w prasie nakręciły zainteresowanie ludzi. Aby zniechęcić do poszukiwań, rozgłoszono, że miejsce składowania zostało zalane betonem. To w połączeniu z faktem, że miejsce zakopania było położone niedaleko słynnego Roswell (miejsce znane z rzekomego lądowania kosmitów), a grą, która miała zostać zakopana było E.T. stworzyło miejską legendę. Tak naprawdę zaledwie 10% odnalezionych po latach kartridży to E.T., a reszta to zupełnie inne tytuły.

Jak widać, E.T. miało swój niewielki wkład w zapaść rynku, jednak prawdziwym winowajcą było ówczesne kierownictwo i szereg popełnionych przez nie błędnych decyzji. To w połączeniu z innymi czynnikami takimi jak nasycenie rynku, zła jakość gier i malejące zainteresowanie konsolami na rzecz komputerów przyczyniło się do słynnego krachu.

Zak Penn z grą ET
Reżyser dokumentu o zagrzebanych kartridżach, Zak Penn z jedną z pierwszych odkopanych gier. W tle wysypisko na którym zagrzebano produkty Atari

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *