Resident Evil 2: Apokalipsa to bardzo nieudane dzieło, które zawodzi zarówno jako film, jak i adaptacja gry komputerowej. Film nie przypadł do gustu ani fanom gier, ani krytykom. Mimo wszystko w sercach fanów serii wciąż tliła się iskierka nadziei, gdyż końcówka ostatniego filmu sugerowała zwrot akcji i potencjalny powrót do korzeni. Niestety do tego nie doszło. Wszystko, co zapowiadały ostatnie sceny Apokalipsy, poszło do kosza i nie ma żadnego znaczenia w fabule kontynuacji.
Resident Evil: Zagłada zaczyna się… no właśnie, ciężko powiedzieć, kiedy dokładnie toczy się akcja filmu w stosunku do poprzedniczki. Wiemy tylko, że mimo zbombardowania Raccoon City, wirus wydostał się jakoś na zewnątrz i zdziesiątkował populację ludzi, zwierząt i roślin (?). Co ciekawe spowodował też w jakiś sposób wyschnięcie rzek i jezior (no co, nie słyszeliście o wirusach, które wypijają wodę z jezior?). Tak czy inaczej, rzeczywistość wygląda, jak postapokalipasa z filmu Mad Max. Miasta stoją w ruinie, a poza nimi rozciągają się jałowe pustkowia. Przemierzają je bohaterowie znani z poprzedniej odsłony: Carlos i Lloyd (ten śmieszek, co krzyczał „GTA!” w poprzedniej części), a towarzyszą im nowe osoby, wśród których najważniejsza jest Claire Redfield (Ali Later). W tym samym czasie Alice przemierza samotnie pustkowia, okazjonalnie walcząc z bandami morderców. I jeśli wam serce zabiło szybciej, czytając o pojawieniu się Claire, to niestety muszę was szybko pozbawić złudzeń. W duchu innych adaptacji Resident Evil postać ta oprócz imienia i nazwiska nie ma nic wspólnego z odpowiednikiem z gier. To samo stało się jednym z ważniejszych antagonistów serii – Weskerem. Postać złowieszczego komandosa została zredukowana do roli hologramu wygłaszającego idiotyczne uwagi na spotkaniach zarządu Umbrelli. Warto też zauważyć, że z obsady zniknęła Sienna Guilroy grająca Jill.
Wzorem poprzednich części, fabuła Resident Evil: Zagłada upstrzona jest licznymi nielogicznościami. Dlaczego podczas światowej suszy bohaterowie jadą do Nevady, czyli na pustynię? Po co Umbrela eksperymentuje z klonami Alice, bawiąc się w powtarzanie wydarzeń z pierwszej części? Naukowiec mówi, że jest na dobrej drodze do odwrócenia działania wirusa, więc w jaki sposób ma mu w tym pomoc wysyłanie klonów Alice do labiryntu pełnego śmiertelnych pułapek? Dlaczego żaden z doświadczonych podróżników nie zauważa, że jeden z nich został ugryziony i powoli zmienia się na ich oczach w zombie? Skoro Umbrella mogła wyłączyć Alice w dowolnym momencie, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Dlaczego doświadczeni i zorganizowani podróżnicy, którzy przemierzyli kawał Ameryki, radząc sobie z hordami zombie, po spotkaniu Alice nie potrafią sobie nagle bez niej poradzić? Dlaczego w zasypanym piachem Las Vegas widać tylko wystające charakterystyczne atrakcje, jednak nie widać żadnych, o wiele przecież wyższych budynków? I skoro wszystko jest pokryte wielometrową warstwą piachu, skąd wzięły się na nim drogi?
Jeśli w poprzednich częściach pojawiały się motywy zaczerpnięte z gier, tak tutaj wszystko jest oryginalne i nie ma nic wspólnego z horrorami od Capcomu. Można odnieść wrażenie, że twórcy chcieli po prostu nakręcić postapokalipsę. Zresztą nawet i to im nie do końca się udało. Zapomnijcie o brudnym realizmie znanym z wielu filmów tego gatunku. W świecie filmowego Resident Evil plagę wirusa przeżyły jedynie kobiety o wyglądzie modelek, które mimo przemierzania spalonej słońcem pustyni nigdy nie mają popękanych ust, oparzeń słonecznych czy oznak wycieńczenia. Bohaterki zawsze wyglądają czysto, schludnie i mają doskonały makijaż.
Jedno, co trzeba oddać twórcom, to fakt, że film nie jest nudny. Mimo tony głupot i nielogiczności sceny akcji są nakręcone bardzo sprawnie. Widać też spore przywiązanie do detali. Początek niemal perfekcyjnie naśladuje otwarcie pierwszego filmu w serii. Gdyby z taka samą pieczołowitością został napisany scenariusz, mielibyśmy do czynienia z dobrym filmem. Poprawa jakości może być zasługą zmiany reżysera. Tym razem za produkcję odpowiada Russell Mulcahy, który jest także twórcą kultowego Nieśmiertelnego.
Mimo lekkiej poprawy względem drugiej części Resident Evil: Zagłada jest filmem z absurdalnie niespójną fabułą. Na pewno nie przypadnie do gustu miłośnikom gier. Tak naprawdę jest to nieudana kalka Mad Maxa, w której trzymające w napięciu pościgi samochodowe zastąpiono potyczkami z grupami człapiących nieumarłych. Wielka szkoda, że twórcy odeszli tak daleko od materiału źródłowego. Mimo wszystko widzowie po raz trzeci dali się nabrać, a sukces kasowy „Zagłady” spowodował powstanie kolejnych części tego filmowego trupa.
3/10
Resident Evil: Afterlife – recenzja | Adaptacje gier komputerowych