Pod koniec lat 90. seria Resident Evil biła rekordy popularności. W roku 1999 była to już trylogia, a każda z części dostawała oceny lepsze od poprzedniej. Gry zostały też przeportowane na większość dostępnych platform. Oczywiście Capcom nie miał zamiaru na tym poprzestawać i w planach były kolejne odsłony. Jednak ogłoszenie przez Sony nowej konsoli PlayStation 2 w brutalny sposób przekreśliło te plany. Firmie szkoda było inwestować pieniądze w gry na konsolę, z której gracze niedługo uciekną. Kolejne produkcje zostały anulowane albo przeniesione na nowsze konsole. Jedną nadchodzącą grą Capcomu, która uciekła sprzed noża, został Resident Evil Surviovor. I nie liczyły się tu sentymenty, tylko czysta kalkulacja – tytuł był już w zbyt zaawansowanej fazie produkcji, aby opłacało się go anulować.
Resident Evil: Survivor powstał w roku 2000 na konsolę PSX oraz komputery PC (wydanie azjatyckie). Gra nie jest powiązana fabularnie z poprzednimi trzema odsłonami i pełni bardziej rolę spin-offa. Mimo iż gra stworzona została z myślą o pistoletach świetlnych, w wersji amerykańskiej całkowicie usunięto tę opcję, pozostawiając graczy jedynie z możliwością używania tradycyjnego pada. Decyzja nie była przypadkowa i wiązała się z tragiczną strzelaniną szkolną w Columbine.
Fabuła rozpoczyna się krótko po zakończeniu Resident Evil 3. Eksplozja starła Racoon City z powierzchni ziemi. Na obrzeżach tajemniczej wyspy należącej do korporacji Umbrella rozbija się helikopter. Z katastrofy ratuje się tajemniczy mężczyzna będący zarazem głównym bohaterem gry. Cierpi on na amnezję i nie wie, kim jest ani jak znalazł się na tej wyspie. Jednak nie będzie mu dane rozmyślać nad swoim położeniem, gdyż chwilę po katastrofie w okolicach wraku zaczynają pojawiać się zombie. Od tej pory zadaniem bezimiennego bohatera jest odnaleźć drogę ucieczki oraz przypomnieć sobie, kim jest.
Gra sprawia wrażenie pisanej na kolanie. Zamiast imponującego filmiku początkowego, z jakich Capcom słynął w tamtym okresie, dostajemy tragicznie wyglądającą cutscenke na silniku gry. Modele w niej użyte wyglądają okropnie, co jest dużą winą zastosowanego engine. Modele postaci zostały skopiowane z poprzednich gier w serii i ile tam zombie były zawsze prezentowane z odległości, co maskowało ich niedoskonałości, tak tutaj, gdy postać zasłania ciałem jedną czwartą ekranu, widać jej całą brzydotę i pikselozę. Podobny problem dotyczy teł. Piękne szczegółowe tła lokacji zastąpione zostały w pełni trójwymiarowym środowiskiem i podobnie jak w przypadku modeli wygląda to źle. Na PSX w tamtym czasie gościły naprawdę udane gry FPS-y takie jak: Medal of Honor, Lifeforce Tenka czy Quake 2, a RE:GS wygląda jak ich ubogi krewny. Ostatnim gwoździem do trumny są nienaturalne animacje postaci. W początkowym intrze, gdy człowiek wyskakuje z płonącego helikoptera, wygląda to, jakby ktoś pstryknął placem ludzika lego. Animacje są po prostu paskudne i niedopracowane. W pewnym momencie jedna z postaci przechodzi odległość dwóch metrów, szaleńczo przebierając nogami, jakby biegła po taśmociągu.
Oprócz bossów, w grze nie ma ani jednego oryginalnego przeciwnika. Wszystkie postacie i potwory są skopiowane z RE1/2. Mamy pająki, lickery, huntery, MR X i nawet Tyranta. Jedynymi nowymi modelami są żołnierze Umbrella. Niestety programiści zapomnieli zaprogramować porządne AI dla naszych przeciwników, więc ci albo pchają się na nas grupowo niczym owce na rzeź, albo chodzą po planszy w dziwnym amoku, nie zwracając na nas uwagi, kiedy strzelamy im w plecy.
Kiedy już oswoimy oczy z graficznym koszmarem, dostajemy cios z drugiej strony w postaci sterowania. Grać można na dwa sposoby: przy pomocy pistoletu świetlnego lub pada z analogiem. Niestety obie opcje mają duże wady. Strzelanie z pistoletu nie jest takie złe, jednak stwarza problemy z przemieszczaniem się. Musimy strzelić poza ekran, aby postać poszła do przodu, a obracamy się wtedy przy pomocy bocznych klawiszów pistoletu. Niezbyt ciekawa kombinacja. Z kolei przy pomocy pada, przemieszczanie się jest proste, ale celowanie trudne. Musimy wcisnąć jeden z triggerów, aby na ekranie pojawił się celownik, po czym przy pomocy lewego analogu najechać nim na cel i wcisnąć X. Amunicji mamy nieskończoność, co niemal całkowicie wyklucza aspekt “survival”. Jedyną przeszkodą w strzelaniu jest to, jak nasza postać wolno oddaje strzały. Warto też zauważyć, że w przeciwieństwie do innych gier nie widać różnicy między trafieniem w korpus czy głowę. Niezwykle łatwe są pojedynki z bossami. Wystarczy cały czas cofać się, jednocześnie strzelając do przeciwnika. Działa za każdym razem. Na to wszystko dochodzą nieskończone kontynuacje, co powoduje, że gra jest jednym z najprostszych residentów i ukończenie jej w ciągu jednego posiedzenia nie będzie żadnym problemem.
Dubbing spokojnie można postawić na jednej półce z oryginalnym RE. Głosy postaci brzmią po prostu tragicznie i słychać wyraźnie, że są nagrywane przez amatorów. Dodatkowo brzmią, jakby były nagrywane na tanim mikrofonie, a nie w profesjonalnym studiu. Muzyka w mniej lub bardziej udany sposób próbuje naśladować utwory z poprzednich części, jednak czasami ścieżka dźwiękowa zmienia się w dziwaczną kakofonię dźwięków. Wyobraźcie sobie, że niechcący otworzyliście jednocześnie dwa okna YouTube z dwiema różnymi piosenkami i musicie słuchać je jednocześnie.
Kolejny ważny element gier z serii to zagadki. Klucze, karty dostępu, przedmioty, które należy łączyć itp. Są tutaj obecne, jednak w przeciwieństwie do innych gier z serii autorzy nie mają na nie żadnego pomysłu. Jeśli zdobywamy klucz, otwiera on pierwsze napotkane drzwi. Kiedy znajdujemy film, wywołujemy go w tym samym pomieszczeniu. Nie pobudza to w żaden sposób szarych komórek, a zamiast tego przypomina nudne odhaczanie odpowiedzi w tabelce. Z drugiej strony jak pomyśleć o długim backtrackingu przy pomocy popsutego system przemieszczania się, to może jednak i lepiej…
Resident Evil to pierwszy (i nie ostatni) tak spektakularny upadek serii. Grafika jest brzydka, muzyka okropna, a fabuła pisana na kolanie. Gra na szczęście nie jest częścią oficjalnej serii, tylko zmutowaną odnogą, którą trzeba odciąć siekierą i spalić. Ciężko ją polecić komukolwiek, chyba że w ramach jakiejś kary. Na szczęście następna gra w serii jest dużo lepsza.