Recenzja miniserialu To Stephena Kinga z 1990

Pierwsza część filmowej adaptacji powieści „To” z 2017 okazała się sporym sukcesem. Niestety jej sequel z 2019 był bardzo rozczarowujący. Jednak te filmy nie są pierwszą adaptacją powieści o morderczym klaunie. Palma pierwszeństwa należy się mini serialowi z 1990 roku, który swego czasu święcił tryumfy na kasetach wideo. Sprawdźmy jak próbę czasu przetrwał ten ponad 30-letni horror.

Wzorem powieści, historia toczy się dwutorowo. Akcja rozpoczyna się w czasach współczesnych i jest przeplatana retrospekcjami z dzieciństwa bohaterów. Na wieść o seryjnym zabójcy mordującym dzieci, lokalny bibliotekarz Mike Hanlon wzywa swoich starych przyjaciół, którzy dawno temu wyprowadzili się z miasteczka. Robi to, ponieważ podejrzewa, że nękający miasto zabójca jest tajemniczą istotą, którą nazywali „To”. Istota ta objawia się ludziom w formie klauna o imieniu Pennywise (Tim Curry). Mike’owi z przyjaciółmi udało się To pokonać trzydzieści lat wcześniej i przysięgli sobie, że jeśli istota pojawi się ponownie, wszyscy wrócą do Derry, aby z nią walczyć. Po rozmowie telefonicznej każdy z jego przyjaciół przypomina sobie trudne dzieciństwo i okropności, jakich doświadczył z ręki klauna.
Pennywise serial to

Jedną z wielkich wad adaptacji filmowej z 2019 był brak chemii między głównymi bohaterami. Wychodzi na to, że historia lubi się powtarzać, gdyż dokładnie ten sam problem pojawia się w miniserialu. Wszystkie sceny z dzieciakami pod względem aktorskim są bezbłędne, a sceny z dorosłymi aktorami wołają o pomstę do nieba. Historia dzieciństwa głównych bohaterów jest też o wiele bardziej interesująca. Młodzi aktorzy są tak naturalni, że prawie czujemy, jakbyśmy byli członkiem ich paczki. Każdy z nich musi zmierzyć się z innymi lękami i inaczej inaczej na nie reaguje. Młodzi ludzie doświadczają też przemocy ze strony szkolnych osiłków i dorosłych, na których klaun zdaje się mieć jakiś wpływ. Ich zmagania pomagają nam to zrozumieć, w jaki sposób zawiązała się przyjaźń. Widzimy prawdziwe poczucie wspólnoty i przyjaźni w klubie „frajerów”, a młodzi aktorzy wspaniale nam to sprzedają. Gorzej, kiedy na scenę wkraczają ich dorosłe odpowiedniki. Nie widać tej chemii i ciężko uwierzyć, że to wciąż ci sami ludzie. Dodatkowo niektóre sceny są zagrane bardzo źle. Dziwi to, bo dorośli aktorzy to ludzie ze sporym doświadczeniem aktorskim, którzy dostali ciekawy materiał. Ich część to opowieść o konfrontacji z traumami dzieciństwa i o tym, jak te przeżycia wpłynęły na ich dosrosłe życie. Niestety aktorzy nie wykorzystują potencjału. Jedynym wyjątkiem jest Tim Curry w roli klauna Pennywise’a. Curry gra rewelacyjnie. W obu liniach czasowych jest równie fascynujący i przerażający.

  Detektyw: Kraina nocy - recenzja

Gang frajerów, To

No właśnie, Tim Curry. Każdy, kto widział go w jakiejkolwiek roli, wie jak bardzo, on lubi szarżować. Nieważne czy gra transwestytę, czy władcę piekieł. Rola Pennywise’a to prawdopodobnie jego życiowe osiągniecie (aczkolwiek fani Rocky Horror zapewne się ze mną nie zgodzą). Nawet kiedy nie robi nic złego i tylko się wygłupia, patrząc na niego mamy ciarki na plecach. Bez wątpienia występ Curry’ego niesie na plecach całą ekranizację. Oryginalnie klaun miał wyglądać inaczej i nosić dużo protetyki na twarzy, jednak Curry przekonał reżysera do tego, żeby ten element ograniczyć do minimum. Efekt był na tyle przerażający, że ekipa filmowa unikała w pełni ucharakteryzowanego Tima. Podczas sceny, w której Georgie sięga do kratki ściekowej po swoją łódeczkę, musiano przerwać kręcenie, bo chłopiec naprawdę wystraszył się Curry’ego łapiącego go za rękaw.

Gang frajerów Stephen king to

Warto też wspomnieć, że film rzadko próbuje nas wystraszyć klasycznym „BUUU!!”. Zamiast tego mamy powolne budowanie napięcia przez pomysłowe sceny. Próba straszenia nas zwykłymi przedmiotami to bardzo charakterystyczna cecha twórczości Kinga a tutaj tego nie brakuje. Jesteśmy straszeni balonami, ciasteczkami z wróżbą czy szkolnymi prysznicami. I jak dziwnie by to nie brzmiało, sceny te działają. Warto tu wspomnieć też, że twórcy zrezygnowali z gore. Początek filmu to zabójstwo brata jednego z głównych bohaterów, poprzez wyrwanie mu ręki, jednak na ekranie zostało to jedynie zasugerowane. Dzisiaj te sceny to trochę taki horror PG-13.

Zakończenie to jedno z najbardziej rozczarowujących zakończeń filmowych w historii. Po emocjonującej walce z klaunem dostajemy coś rodem z najtańszego filmu science fiction. King z drobnymi wyjątkami nie umiał pisać satysfakcjonujących zakończeń, a „To” ma jedno z najgorszych. Filmowcy chcieli je lekko zmienić i wyszło jeszcze gorzej. Co ciekawe była to w swoim czasie jedna z najdroższych produkcji telewizyjnych. Budżet zamknął się w kwocie 12 milionów dolarów. Gdzie te pieniądze poszły? Na pewno nie na plastikowo-gumowego tandetnego potwora.

„To” z 1990 roku mimo licznych wad, wciąż ogląda się z przyjemnością. Dla widza przyzwyczajonego do współczesnych efektów specjalnych niektóre mogą wywołać uśmiech politowania, jednak wszystkie sceny, które powinny trzymać w napięciu, nadal to robią. Młodzi aktorzy świetnie sprawdzają się w roli społecznych wyrzutków. Odbiór filmu psują nieco dorośli aktorzy, ale nie na tyle, żeby całkowicie zniechęcić do oglądania. Zresztą wszystkie te wady równoważy fenomenalny występ Tima Curry’ego.

6/10

Jeden komentarz

  1. wow super recenzja mi bardziej
    przypada to z 2017 i 2019 roku
    bo to 1990 to mini serial
    a to z 2017 i 2019 roku to film
    i to że w mini serialu to
    miał balony wszystkich kolorów
    a to 2017 i 2019 miał tylko
    czerwone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *