Widzieliście kiedyś youtubowe przeróbki zwiastunów polskich filmów na styl amerykański? „07 Zgłoś się” jako kino akcji? „Ranczo”? „Klan”? A z zagranicznych – „Lśnienie” jako komedia romantyczna? Zgadza się, dobierając odpowiednie sceny, podkładając odpowiednią muzykę i efekty dźwiękowe, można przedstawić horror jako komedię. Z tym że są to oczywiste żarty. W podobny sposób spojrzeć można na zwiastun filmu Mother, niestety ten żart nie jest za grosz zabawny.
Trailer zaczyna się sielankowym obrazem, małżeństwa mieszkającego sobie w jakimś domku na odludziu. Niestety idylla zostaje szybko przerwana zjawieniem się dwojga obcych ludzi, którzy szukają schronienia. W tym momencie pojawiają się coraz bardziej niepokojące obrazy – krew na ścianie, żarówka wypełniająca się krwią, ktoś kogoś atakuje, widzimy przerażenie na twarzy głównej bohaterki, następnie odkrywa ona ukryte pomieszczenie. Dom zmienia się, w spopielone ruiny a w końcówce widzimy desperacki krzyk przerażenia i rozpaczy. Uff, szykuje nam się niezły horror, pomyśli niedzielny widz. Ktoś bardziej obeznany z twórczością Aronfsky’ego zacznie natomiast spekulować, czy to nie będzie thriller psychologiczny, w którym wszystko dzieje się w głowie głównej bohaterki. Prawda jest niestety zupełnie inna.
Wyjaśnienie fabuły Mother
SPOILERY!
Film od samego początku atakuje nas niezrozumiałymi scenami, których kontekstu nie możemy rozgryźć. On umieszcza kryształ w ramce. Dom zmienia się z pogorzeliska w świeżo odnowiony domek, a Matka budzi się w łóżku. Nie wiemy, kim są. Ona to Matka a on to po prostu On. Później, niczym w zwiastunie, przybywają goście – mężczyzna i kobieta, a wkrótce po nich, ich dwóch synów – starszy i młodszy. Mężczyzna i kobieta niszczą kryształ. Jeden z synów zabija drugiego. On ich przepędza. Matka jest w ciąży. On się cieszy, że wreszcie będzie mógł dokończyć swoje dzieło (jest pisarzem). Po chwili On oznajmia, że już skończył. Do domu przybywają jego fani. Zaczynają się panoszyć po całym domu. Wkrótce pojawia się wydawca i zaczyna zabijać fanów. Następnie przychodzą żołnierze. Fani oddają się jakimś rytuałom. Matka w końcu wydaje na świat dziecko. On idzie pokazać je swoim fanom, jednak fani zabijają je i zaczynają pożerać jego ciało. Matka krzyczy, że są mordercami, więc fani zaczynają ją linczować, dopóki On im nie przerywa. Matka ucieka do piwnicy, wywołuje pożar i w konsekwencji eksplozję, który zabija wszystkich. Okazuje się jednak, że Matka i On przeżyli pożar, On jest nietknięty, ale ona jest straszliwie poparzona. On wyjmuje z jej piersi kryształ i włada go w ramkę. Dom z pogorzeliska zmienia się w świeżo odnowiony domek. Matka budzi się bez poparzeń, podobnie jak na początku filmu, z tym że tym razem gra ją inna aktorka.
Świta wam coś? Tak, właśnie obejrzeliście historię świata według Aranofsky’ego. On to Bóg, ona to Matka Natura. Mężczyzna i kobieta to Adam i Ewa, synowie to Kain i Abel. Fani to religijna ludzkość. Dom to Ziemia. I tak dalej i tak dalej. Po prostu biblijna historia przepuszczona przez artystyczny zmysł reżysera. I szczerze mówiąc, nie jest to zły film, aktorstwo jest naprawdę dobre, a klimaty mocno lynchowskie. Jedynie zdjęcia mogą razić, niepotrzebnym nadużywaniem zbliżeń. Mało tego film zadaje ciekawe pytania i pokazuje udane metafory. Fani ubóstwiają Jego, robią sobie z nim selfie, proszą o autografy, aż w końcu walczą między sobą o jego uznanie. Czyż to nie wspaniała metafora bezsensownych wojen religijnych, gdzie każda strona atakowała drugą z imieniem Boga na ustach? I mimo tego, co niektórzy sugerują, ten film nie jest ani próbą wciśnięcia nam religii do gardła, ani jakimś anty religijnym pamfletem. Więc w czym tkwi problem?
KONIEC SPOILERA
Problem leży w opisanym powyżej zwiastunie i sposobie, w jaki film był promowany. Film artystyczny i mocno surrealistyczny jest reklamowany jako thriller lub nawet horror. Przegrywają na tym wszyscy: zwykli widzowie, którzy chcieli zostać wystraszeni, fani Jennifer Lawrence, którzy by ją chcieli zobaczyć jako twardą heroinę, miłośnicy horrorów, fani poprzednich nieco bardziej tradycyjnych filmów Aronofsky’ego, czy wreszcie sam reżyser, który zebrał cięgi za głupotę studia. Nawet fani kina ambitnego na tym przegrywają, bo skąd mają wiedzieć, że w kinach właśnie leci coś, co może ich zainteresować. Jedynym wygranym na tej strategii jest chciwe studio, które liczy na wyciśniecie paru dolarów, od ludzi którzy przyszli zjeść popcorn i zobaczyć jakiś odmóżdżacz. Taka praktyka jest obrzydliwa. Wiadomo, że każdy zwiastun próbuje sprzedać film najlepszymi scenami i na takie oszustwo chcąc nie chcąc musimy się wszyscy godzić. Jednak tutaj sprawa poszła o krok dalej. Przypomina to kilka podobnych sytuacji na polskim rynku, kiedy to np. „Largo Winch 2” był reklamowany jako aktorski pojedynek Weroniki Rosati z Sharon Stone, a tak naprawdę pani Rosati była na ekranie może z dwie minuty. Podobnie jak film „A Walk Among the Toombstones” próbujący ugrać coś z popularności Liama Nelsona jako naczelnego kopacza tyłków, kiedy film był tak naprawdę powolnym kryminałem w klimatach noir. Jednak kampania promocyjna Matki to zwykła próba oszustwa.
Z jednej strony jest to bez wątpienia najoryginalniejszy film od lat. Z drugiej desperacka próba zaciągnięcia do kin szerszej publiczności. Czytając opinie w Internecie, okazuje się, że decyzja marketingowców odbija im się właśnie czkawką. Ludzie idą na horror, po 15 minutach myślą „co za gówno” i wychodzą wściekli, a następnie przenoszą swoją frustrację na Twittera i Facebooka. Co gorsza, porażka tego filmu oznaczać będzie jedynie więcej bezpiecznych finansowo i odmóżdżających Transformerów i innych Szybkich i Wściekłych. Sam już nie pójdę na ten film (a poszedłbym z przyjemnością, żeby wychwycić wszystkie smaczki). Wolę z tym poczekać, jak film będzie w telewizji lub na Netflixie. Głosuję w ten sposób portfelem. Jeśli nie oglądaliście jeszcze filmu, polecam wam to samo.