Lucyfer – recenzja serialu

Gdyby ktokolwiek z nas spotkał na ulicy mężczyznę pokroju Lucyfera Morningstara, zapewne kobiety głęboko by westchnęły, a mężczyźni rzucili zazdrosne spojrzenie. Na szczęście sam serial ciągnie się nieco dłużej niż przelotne spotkanie na mieście. Dzięki temu możemy dokładnie wziąć pod lupę tego upadłego anioła.

“Lucyfer” tkwi w szczegółach

Kiedy zbuntowany syn samego Boga postanawia, jak to słyszymy już na samym początku produkcji Netflixa, wziąć urlop, wybiera sobie za miejsce “odpoczynku”, nomen-omen, Los Angeles. Korzystając z osobistego uroku, jak również nadprzyrodzonej mocy (bez trudu ludzie odpowiadają na jego pytanie dotyczące ich głęboko ukrytych pragnień) zjednuje sobie przychylność wielu osób. Choć właściwie należałoby powiedzieć, że zyskuje dłużników. Nie sprawia mu to większej trudności, ponieważ jako właściciel klubu nocnego “Lux” co wieczór gromadzi wokół siebie wieniec zwolenników. Kiedy los (a właściwie to sam Bóg) stawia na jego drodze piękną panią detektyw Chloe Decker, Diabła zaczyna intrygować rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Tak zostaje konsultantem i partnerem Pani Detektyw. Największą motywacją Lucyfera do odnalezienia sprawców okazuje się powiązanie z zadaniem, jakie sprawował w Piekle – karanie winnych. Jednak jego egoistyczna natura od początku drażni współpracowników. Lucyfer za nic ma zasady, jakimi kierują się stróże prawa, spożywa alkohol na służbie (choć, jak wiadomo, nie upija się), nie zachowuje powagi, jest arogancki i uwielbia być w centrum zainteresowania.

Bez wątpienia postaciami, które miały ogromny wpływ na kształtowanie osobowości Lucyfera to m.in. doktor Linda (psychoterapetka), która pomaga zmierzyć się z jego rozterkami i jest pierwszą bliską, śmiertelną osobą z otoczenia Diabła, która ujrzała prawdziwą twarz Morningstara. Wierna i temperamentna towarzyszka Maze, której niezwykle ciężko trzymać nerwy na wodzy czy brat Amenadiel  także należą do grona osób obecnych w życiu Lucyfera i niekiedy w nim “mącących”.

  The Chronicles of Evil - recenzja

“Lucyfer” to podróż przez wewnętrzne przeżycia tytułowego bohatera. Sprzed ekranów telewizorów stajemy się świadkami jego przemiany, odczuwamy emocje związane z wzlotami i upadkami, z jakimi przychodzi mu się zmierzyć. Choć postać Diabła jest narcystyczna, nieraz irytująca, to i tak przekonuje do tego, żeby zacząć patrzeć na Lucyfera z innej perspektywy. Złożoność osobowości i żal, jaki bohater ma do ludzi, którzy go oskarżają o wszystkie swoje grzechy składa się na obraz zagubionego mężczyzny, który przybiera maskę potwora.

Tom ellis Lucyfer

Jeśli szukasz rozrywki na wysokim poziomie, to ciężko uznać ten serial za światowej klasy dzieło. Mimo wszystko, obrazy dostarczane zmysłom przez twórców sprawiają przyjemność i pozwalają odciąć się od szarej rzeczywistości. Istotą takich produkcji jest właśnie to umiejętne odciągnięcie myśli i skupienie ich na wszystkich pięknych ludziach, migawkach z Miasta Aniołów i kryminalnych zagadkach z historią miłosną w tle. Zatem Lockdown 2.0 to idealny czas na zaprzyjaźnienie się z samym Księciem Ciemności zbudowanym jak Adonis i operującym głosem jak mistrz sceny muzycznej.

Autor

Aleksandra Zdancewicz

3 komentarze

  1. Cudownie sie oglada sluchajac swietnych sciezek dzwiekowych. To wielki plus serialu. Kojarzy ktos moze piosenke kt ra ostatnio spiewal Lucifer przy fortepianie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *