Przemysław Semczuk – M jak Morderca – recenzja

„Miał czerwoną tarczę przyszytą do płaszcza…”

Kiedy przychodzi nam zmierzyć się z historią dotyczącą zbrodni, zazwyczaj towarzyszą temu różne odczucia. Czytając powieść, gdzie zdarzenia stanowią fikcję literacką, jest to raczej ekscytująca podróż. Jednak, gdy bierzemy do ręki reportaż, wtedy świadomość, że wszelkie opisywane sytuacje są faktami, rodzi w naszym umyśle wiele niepokojących emocji, ale też pytań, na które natychmiast chcielibyśmy poznać odpowiedzi. „M jak morderca” Przemysława Semczuka to przeprawa przez PRL-owską psychozę lat 60., która ogarnęła Kraków po serii ataków. Ofiarami były starsze kobiety, dzieci. Jednak płeć czy wiek nie miały większego znaczenia. Za każdym razem liczyło się rozładowanie agresji polegające na zadaniu satysfakcjonującej ilości ciosów, „rozlew krwi”. Chory, nienormalny, przerażający człowiek? Jak opisać kogoś takiego? Owszem, w dzisiejszych czasach, w dobie dostępu do tak rozbudowanego na szeroką skalę przepływu informacji, jesteśmy w stanie poznać historie z patologicznymi mordercami na czele, a pewne z nich nawet nas teraz nie zdziwią. Jednak, żyjąc w świecie ograniczonym co do możliwości poznania sposobów obrony przed atakiem, w świecie, gdzie środki są być może niewystarczające, lęk jest tym większy. Nadanie ówczesnym wydarzeniom miana „psychozy” nie było przesadą. Może i by kogoś rozbawił teraz fakt, że kobiety zakładały pokrywki od garnków na plecy, aby w pewien sposób zapobiec niebezpieczeństwu. Jednak to miało miejsce NAPRAWDĘ. W Waszym mieście może kilka, kilkaset kilometrów dalej, ale jednak nadal w Polsce.

Semczuk ukazuje historię Karola Kota (vel „Wampir z Krakowa”). Młody chłopak, w sumie niedojrzały, nawet dziecko — jeszcze przed maturą. Reportaż opisuje miejsca oraz ofiary, a także sposób zadawania ciosów. Ulubionym narzędziem zbrodniarza były noże. Lubił się bawić, próbować nowych rzeczy, sprawdzić swoje „pułapki” (np. kiedy wlewał truciznę do napojów, którymi chciał częstować ludzi). Niezwykle porażającym faktem, również ze względów na tak bolesną historię naszego kraju, było to, że Kot zadeklarował autentyczną chęć prowadzenia obozu koncentracyjnego. Trzeba przyznać, że morderca nie ukrywał swojego zamiłowania do potwornych czynności, które gotów był wykonać na ludziach. Proponował znajomym krzywdzenie kobiet, torturowanie ich, gwałcenie i pozbawienie życia. Otoczenie przekonane było o nieszkodliwości jego dziwnych opowieści. Nawet pani psychiatra, do której trafił Karol, nie stwierdziła niepokojących objawów. Swego rodzaju odchylenia występujące u młodzieńczego przestępcy (wręcz można nazwać je dewiacjami) niektórzy zwykli przypisywać guzowi mózgu, co miała wykazać sekcja zwłok już po wykonaniu wyroku — oczywiście brak jest ostatecznie jakichkolwiek dokumentów potwierdzających tę hipotezę w stu procentach. Po schwytaniu Karol Kot nie od razu przyznał się do winy, jednak kiedy już do tego doszło, z wielką ochotą opowiadał o swoich dokonaniach. Brak wyrzutów sumienia, skrupułów, odczuwanie przyjemności ze sprawiania komuś bólu, z odbierania życia. Bez wahania nawet amator mógłby powiedzieć, że są to elementy składające się na profil niezrównoważonego (psychicznie chorego) człowieka. Ktoś, kto dokonał ataku przy wejściu do świątyni, ataku na dziecko (sic!) nie może być normalny. Właściwie nikt, kto w ogóle dokonuje jakiejkolwiek zbrodni i czerpie z tego satysfakcję nie może zostać uznany za poczytalnego. Nic więc dziwnego, że społeczeństwo żądało linczu. Autor nakreśla dość charakterystyczny obraz samego tytułowego mordercy. Czytelnik nie powinien oczekiwać łagodnej formy przekazu. I dobrze. Celem reportażu jest niewątpliwie pewien obiektywizm osiągany dzięki faktom, dowodom. Zbudowanie takiego tekstu pozwala na poznanie całej historii od początku i przebrnięcie przez aspekty prawne, społeczne, a także psychologiczne.

  Pan Samochodzik i Nieuchwytny Kolekcjoner - recenzja

Jak zachować obiektywizm w takim przypadku? Nie wolno nam nikogo oceniać. Nie można karać bez procesu ani odmówić obrony. „Niewinny do czasu udowodnienia winy”. Można by rzec, że zbrodniarz poniósł zasłużoną karę. Można BY rzec… Nie jest jednak zamierzeniem reportażu subiektywna ocena zbrodni i własnych emocji temu towarzyszących. Po tę pozycję warto sięgnąć i to bez względu na to, czy czytelnik zrobi to z uwagi na pasję i zamiłowanie do kryminalnych wydarzeń, psychologię lub chęć oddania hołdu ofiarom.

Autor:
Aleksandra Zdancewicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *