Mortal Kombat 1995 – recenzja

Raz na pokolenie odbywa się turniej sztuk walki pomiędzy przedstawicielami Ziemi a wysłannikami zaświatów. Jeśli przedstawiciele zaświatów wygrają dziesięć turniejów z rzędu, ich przywódca, imperator Shao Khan, za pozwoleniem Starych Bogów będzie mógł najechać i podbić Ziemię. Do tej pory wygrali dziewięć turniejów z rzędu, więc nadchodzący turniej będzie decydujący. Bóg piorunów, Raiden, osobiście wybiera wojowników na kolejny turniej. Należą do nich: buddyjski mnich Liu Kang, gwiazdor kina akcji Johnny Cage oraz członkini sił specjalnych Sonya Blade. Każde z nich ma inną motywację, aby wziąć udział w turnieju. Liu Kang chce pomścić śmierć brata, Johnny Cage pragnie udowodnić, że naprawdę potrafi walczyć, a Sonya Blade tropi zabójcę swojego partnera, który jest jednym z uczestników turnieju. Cała trójka dociera na statek, który zabiera ich na tajemniczą wyspę należącą do prowadzącego turniej czarnoksiężnika Shang Tsunga.

Mortal Kombat 1995 recenzja
Liu Kang, Sonia i Johnny Cage

Mimo upływu lat „Mortal Kombat” z 1995 roku wciąż ogląda się świetnie. Efekty specjalne, choć nie robią już takiego wrażenia jak kiedyś, w większości są zadowalające, a aktorstwo jak na film o sztukach walki jest zaskakująco dobre. Najlepiej wypadają Cary-Hiroyuki Tagawa w roli Shang Tsunga oraz Trevor Goddard jako Kano. Twórcy gry byli pod takim wrażeniem ich ról, że zmienili historie tych postaci w kolejnych odsłonach gier, aby dopasować je do fabuły filmowej. Kano w oryginale był Japończykiem wychowanym w Stanach, a w filmie jest Australijczykiem. Cary-Hiroyuki Tagawa prawdopodobnie na zawsze będzie utożsamiany z Shang Tsungiem. Sposób, w jaki wymawia klasyczne kwestie z gry („Finish Him” czy „Flawless Victory”), sprawia, że widzom przechodzą ciarki po plecach. Całkiem nieźle wypada także Christopher Lambert w roli Raidena, choć niektózy kręcili nosem, że rola powinna przypaść azjacie. Najmniej przekonująca jest Bridgette Wilson-Sampras w roli Sonii. Aktorka ewidentnie nie potrafi walczyć, choć częściowo można to usprawiedliwić, gdyż w przeciwieństwie do innych aktorów nie miała czasu na przygotowania. Rola przypadła jej w zastępstwie Cameron Diaz, która krótko przed rozpoczęciem zdjęć złamała nadgarstek.

  Szybka recenzja - Nago od Netflixa (Naked)

Scenariusz „Mortal Kombat” jest w dużej mierze zainspirowany słynnym filmem „Wejście smoka”. Oba filmy przedstawiają sekretny turniej na prywatnej wyspie oraz trójkę głównych bohaterów, z których jeden przybywa na turniej z powodu zemsty. Podobieństwa są liczne, ale trudno oskarżyć twórców o plagiat, ponieważ zaadaptowali fabułę istniejącej gry. Można im jednak zarzucić pewne niedociągnięcia. Sonya Blade na początku filmu jest ukazana jako twarda heroina, potrafiąca pokonać najtwardszych przeciwników gołymi rękami, jednak pod koniec filmu staje się delikatną damą w opałach, której wystarczy wykręcić rękę, by ją unieszkodliwić.

Świetnie dobrany soundtrack znakomicie podkreśla atmosferę filmu. Prawdziwym fenomenem stał się utwór „Techno Syndrome” belgijskiej grupy The Immortals, który większość ludzi nazywa po prostu „Mortal Kombat”. Utwór jest wykorzystywany kilkukrotnie w trakcie filmu, doskonale podkreślając dynamikę walk, szczególnie w końcowym pojedynku Liu Kanga z Shang Tsungiem. Co ciekawe, utwór zadebiutował jako singiel dwa lata wcześniej, jednak przeszedł bez większego echa. Dopiero wraz z sukcesem filmu trafił na światowe listy przebojów, zdobywając szerokie uznanie i popularność.

„Mortal Kombat” z 1995 roku to solidne kino akcji z nieco przestarzałymi efektami specjalnymi, ale za to z całkiem dobrym aktorstwem. Pomimo pewnych dziur fabularnych, film wciąż pozostaje jedną z najlepszych adaptacji gier komputerowych. Wielka szkoda, że cały wysiłek twórców został zaprzepaszczony przez fatalną kontynuację, która jest uważana za jeden z najgorszych filmów w historii.

Ocena 7/10

Mortal Kombat: Annihilation (Mortal Kombat: Unicestwienie) – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *