Taktyka łączenia ze sobą popularnych trendów jest stara jak świat. Idea jest prosta – jeśli mamy dwie popularne marki to łącząc je ze sobą, dostaniemy coś jeszcze lepszego i popularniejszego. W praktyce nie zawsze to działa tak, jak chcieliby tego twórcy i zamiast czegoś przełomowego otrzymujemy niezdarnie zszytego potwora Frankensteina. W 1996 roku Shinji Mikami wydał swoje magnum opus – grę Resident Evil, która została okrzyknięta jednym z najlepszych komputerowych horrorów i wypromowała markę, która cieszy się popularnością do dzisiaj. W następnych latach doglądał on prac nad dwoma sequelami, jednak jak twierdzi, marzyło mu się stworzenie czegoś bardziej realistycznego. Zainspirowany filmami takimi jak Park Jurajski i Obcy – Decydujące Starcie, postanowił stworzyć grę o komandosach walczących o przetrwanie na wyspie opanowanej przez dinozaury. Tyle z wersji samego twórcy. Krytycy podsumowali sprawę krótko – Mikami wrzucił do jednego worka Resident Evil i dinozaury, zastępując nimi gnijące zombie. Jednak czy taka kombinacja może się udać?
Dino Crisis 1 – PlayStation, PC, Dreamcast
Grupa komandosów zostaje wysłana na wyspę Ibis. Ich celem jej pojmanie sławnego naukowca doktora Kirka. Kirk wiele lat wcześniej pracował dla rządu, jednak został odsunięty, gdy okazało się, że prowadzi nielegalne i niebezpieczne eksperymenty. Zamiast porzucać projekt, Kirk postanowił upozorować własną śmierć i kontynuować pracę na odludnej wyspie. Misja komandosów jest prosta: dostanie się na wyspę, pojmanie naukowca i ucieczka z wyspy. Jednak jest mały haczyk – komandosi, lądując w pobliżu ośrodka badawczego, nie wiedzą jeszcze, że właśnie wylądowali na olbrzymim talerzu, a oni sami staną się głównym daniem.
Jeśli graliśmy w Resident Evil, w Dino Crisis poczujemy się jak w domu. Mamy identyczny sposób poruszania, bardzo podobne zagadki i charakterystyczne „BUUUU!!” gdy dinozaur nagle wpadnie, z najmniej oczekiwanej strony przyprawiając nas o palpitację serca. Pojawiają się specjalne skrzynie, do przechowywania inwentarza, oraz zastępujące klucze, dyski i karty dostępu. Podczas otwierania drzwi musimy oglądać ich animacje. Gra to w zasadzie Resident Evil z podmienionymi zasobami. Na szczęście nie do końca. Dino Crisis wprowadza kilka ciekawych rozwiązań i nowych mechanik. Przede wszystkim w przeciwieństwie do trzech pierwszych Residentów, grafika jest w pełni trójwymiarowa. Wciąż poruszamy się po planszy z predefiniowanym rzutem kamery i nie mamy nad nią żadnej kontroli jednak, zamiast zmieniać ujęcie co kilka kroków, kamera potrafi za nam podążać korytarzem, lub płynnie zmienić kąt wyświetlania, co jest sporym ułatwieniem w poruszaniu. Ciekawym rozwiązaniem są też szyby wentylacyjne, które pozwalają nam na szybkie poruszanie się pomiędzy odległymi lokacjami.
Przejście do pełnego 3D spowodowało, że pomieszczenia wydają się puste. Na prerenderowanych tłach twórcy mogli umieścić, co im się żywnie podobało: od wiszących na ścianie portretów, poprzez zawalone papierami biurka, aż po obładowane książkami i ozdobami półki — każde pomieszczenie było unikalne i niezwykle szczegółowe. Aby oszczędzić mocy obliczeniowej, twórcy Dino Crisis musieli zrezygnować z wszelkiego rodzaju drobiazgów, przez co pomieszczenia wydają się sterylne. Na szczęście biorąc pod uwagę kontekst sytuacji, czyli to, że większość gry spędzamy w różnego rodzaju laboratoriach, nie razi to aż tak bardzo w oczy.
Gra staje na głowie, aby być jak najbardziej filmowa. Ma liczne efektowne przerywniki filmowe, wspomniane już mające nas wystraszyć raptowne pojawienia się dinozaurów czy też efektowne walki z bossami. Niestety imersję psuje nieco kiczowaty dubbing. Nie jest aż taki zły jak w legendarnie popsutej pierwszej części Resident Evil, ale niestety nie jest to coś, do czego przyzwyczaiły nas współczesne produkcje.
Odpowiadając na pytanie z pierwszego akapitu – tak, kombinacja dinozaurów z grą typu Resident Evil jest udanym eksperymentem. W Dino Crisis gra się bardzo przyjemnie, nawet po tylu latach. Oprócz wersji na PlayStation powstały konwersje na PC i konsolę Sega Dreamcast. Jednak historia marki Dino Crisis, nie kończy się tutaj. Na fali komercyjnego i krytycznego sukcesu gry, powstały dwie kolejne części.
Dino Crisis 2 – PlayStation, PC
Fabuła Dino Crisis 2 rozpoczyna się rok po zakończeniu akcji jedynki. Tym raze, komandosi zostają wezwani do zbadania zaginięcia całego miasta. Do ich drużyny dołącza znana nam z jedynki Regina. Po dotarciu na miejsce drużyna zostaje zmasakrowana, a Regina z nowym partnerem Dylanem, próbują dokończyć misje i wydostać się z miejsca zagrożenia.
Jeśli złotą zasadą sequeli jest „więcej i mocniej„, to trzeba przyznać, że twórcy wzięli ją sobie do serca. Zapomnijcie o powolnym tempie rozgrywki znanym z jedynki. Wciąż poruszamy się z widoku predefiniowanej kamery, jednak zamiast okazjonalnych przeciwników, dostajemy ich całe hordy. Każda plansza to minimum 3-6 raportów, co na początku może i wydawać się fajne, ale po pewnym czasie zaczyna nużyć. Gra po prostu przypomina za bardzo arkadowe chodzone bijatyki, gdzie cała rozgrywka polega na oklepywaniu kolejnych przeciwników. Ba! Mamy nawet punktację, naliczaną za jak najszybsze zabijanie dinozaurów. Ci, dla których największym zmartwieniem było ciągłe martwienie się o magazynek, będą wniebowzięci, ale reszta może poczuć się rozczarowana. Brak też znanego z jedynki napięcia. Wchodząc do nowego pomieszczenia, wiemy, że coś tam na nas czeka. Gra zresztą nawet nie próbuje ukrywać swojego charakteru. Po ukończeniu gry dostajemy dostęp do dwóch specjalnych trybów zwanych Dino Colosseum i Dino Duel. W pierwszym odpieramy ataki coraz większych dinozaurów, natomiast drugi, o wiele ciekawszy, pozwala nam na wcielenie się w dinozaura i walkę z innymi dinozaurami.
Gra jest słabsza niż poprzednia część, jednak ma kilka rozwiązań, które wnoszą sporo świeżości. Do dyspozycji mamy dwójkę protagonistów, którymi sterujemy na zmianę. Asortyment broni jest urozmaicony. Oprócz zwykłych broni maszynowych dostaniemy w swoje ręce także blaster energetyczny i miotacz płomieni. Plansze są bardzo zróżnicowane. Pojawiają się sekcje podwodne oraz „celownikowe” podczas których eksterminujemy kolejne zastępy wrogów. Warto też wspomnieć, że do łask powróciły bitmapowe tła, co z jednej strony wprowadza większa szczegółowość, ale z drugiej powoduje, że na współczesnych maszyna grafika wygląda mdło.
Fabuła w tej części robi się naprawdę pokręcona, ale to chyba wada wszystkich dzieł, w których w grę wchodzą podróże w czasie. Jeśli jedynka miała w sobie nieco kiczu, tak tu wylewa się on dosłownie z ekranu. Podobnie jak jedynka, gra zarobiła sporo pieniędzy i zyskała przychylność krytyków. Recenzenci chwalili ja za próbę zdystansowania się od Resident Evil, powiew świeżości w rozgrywce i sporą dawkę dynamicznej akcji.
Dino Stalker – PlayStation 2
Zakończenie drugiej części jest zaskakująco ponure, chyba że będziemy je traktować, jako cliffhanger, przed częścią trzecią. Jednak zanim ta nadeszła, Capcom uraczył nas dwoma strzelankami z celownikiem. Dino Stalker z 2002 jest pierwszą grą w serii na konsolę PlayStation 2, natomiast wydany rok później Dino Crisis: Dungeon in Chaos został wydany wyłącznie na komórki. Ta druga gra nie jest ani specjalnie udana, ani powiązana z fabułą serii, więc ją tutaj pominiemy. Natomiast Dino Stalker i Dino Crisis 2 łączą się fabularnie. Nasza główna postać spotyka na swej drodze postać z Dino Crisis 2 i teoretycznie powinno to rozwiązywać problemy fabularne dwójki, jednak tak naprawdę tylko je wyolbrzymia. W praktyce fabuła robi się tak bełkotliwa, że jest niemal niezrozumiała.
Gra została zmiażdżona przez krytyków. Nie podobało im się sterowanie, repetytywna rozgrywka i przestarzała grafika rodem z PlayStation 1. Dodatkowo zarzucili grze wspomnianą już niekonsekwencję fabularną i długość gry, którą można było ukończyć poniżej godziny(!). Jedynym aspektem, który przypadł wszystkim do gustu, jest muzyka.
Dino Crisis 3 – Xbox
Po tej wpadce twórcy serii postawili zrehabilitować się fanom serii. Dino Crisis 3 został wydany zaledwie rok później w 2003 roku. Gra została wydana jedynie na konsole Xbox. Twórcy uznali stare wątki za pozamykane i przenieśli akcję gry w przyszłość.
Odnaleziony zostaje statek Ozymandias, z którym Ziema utraciła kontak 300 lat wcześniej. Tradycyjnie już w serii, na jego pokład zostaje wysłana grupa komandosów. No i chyba nie zdradzę zbyt dużego spoilera, pisząc tu, że statek jest opanowany przez dinozaury. A tak naprawdę ich zmutowane klony.
W Dino Crisis 3 nastąpił powrót do grafiki 3D, ze statycznymi rzutami kamery. Niestety twórcy popełnili gigantyczny błąd. Nasza postać dysponuje plecakiem odrzutowym, który pozwala jej się przemieszać w błyskawiczny sposób. To, co miało być zaletą, staje się okropną wadą. Gdy walczymy z przeciwnikiem, w wyniku niewielkiego ruchu kamera potrafi zmienić widok trzykrotnie, co powoduje, że tracimy jakąkolwiek orientację. Nie wiemy, gdzie jest przeciwnik, ani nawet, z której strony pomieszczenia się znajdujemy. Na dodatek rzut kamery na ogół pokazuje zaledwie wycinek większego pomieszczenia, co oznacza, że zmuszeni jesteśmy do strzelania w przeciwnika, którego nie widzimy. Gdyby nie opcja auto-celowania, trzeba by strzelać całkowicie na ślepo.
Brakuje też asortymentu dinozaurów. Przez całą grę spotkamy łącznie ich trzy rodzaje, a to trochę za mało. Oprócz tego spotkamy też bossów. Tutaj akurat kamery nie przeszkadzają — widoki są przemyślane, a pojedynki ciekawe. Z pozytywów warto wymienić statek Ozymandias, po którym się poruszamy. Zamiast tradycyjnego biegania za kartami dostępu, odnajdujemy specjalne punkty, które zmieniają ułożenie pomieszczeń na statku. Jest to bardzo oryginalne i nietypowe rozwiązanie.
Po feralnej trzeciej części Dino Crisis Capcom porzucił plany tworzenia kolejnych odsłon. W 2014 roku robione były aluzje do Dino Crisis 4, ale było to raczej coś na zasadzie „nie wykluczamy takiej możliwości”. Obecnie na fali remaków popularnych odsłon serii Resident Evil, coraz częściej pojawiają się plotki o remaku Dino Crisis. Ciężko powiedzieć, czy do tego dojdzie, gdyż seria nigdy nie dorównywała popularnością grom Resident Evil.