W połowie lat 90. gdy technologia FMV zadomowiła się na dobre, zalewając graczy kolejnymi grami, w których więcej się oglądało, niż grało, pojawiła się kolejna nowinka, która wkrótce miała wywrócić rynek gier do góry nogami. Chodzi oczywiście o gry trójwymiarowe. Pierwszymi znakami nadchodzących zmian były strzelanki 2,5D takie jak Wolfenstein, Duke Nukem czy Blood. Jednak po nich ukazały się Quake i Tomb Raider i nic już nie było takie same. Gracze zachłysnęli się piękną trójwymiarową grafiką, która po tryumfalnym wkroczeniu na rynek akceleratorów 3D, była jeszcze piękniejsza i płynniejsza. Wszyscy chcieli 3D. W takiej właśnie sytuacji znalazła się Sierra ze swoją nadchodzącą kontynuacją hitowej serii Gabriel Knight. Pierwsza część była klasyczną przygodówką point and click. Druga wykorzystywała technologię FMV. Obie zyskały rozgłos i mnóstwo nagród branżowych, w tym najważniejszą – uznanie graczy. Kiedy Jane Jensen skończyła pisać scenariusz części trzeciej , włodarze Sierry, podjęli decyzję, że gra zachowa swój przygodówkowy charakter, jednak cała oprawa musi być wykonana w 3D. Dla fanów gier przygodowych, którzy pod koniec lat 90. poczuli się porzuceni, Jane Jensen została ostatnią nadzieją na ratowanie ich ulubionego gatunku. Jednak mimo jej osiągnięć, wielu graczy poczuło niepokój, na wieść, że zapowiedziany sequel serii, czyli Gabriel Knight 3: Krew Świętych, Krew Potępionych, porzuca tradycyjny interfejs 2D na rzecz grafiki 3D. I tu niestety w historii tej pojawia się twist — programiści Sierry nie mieli żadnego doświadczenia w projektowaniu gier trójwymiarowych.
Dla tych, którzy nie grali w poprzednie gry z serii, Gabriel jest Schattenjägerem (niem. Łowca Cieni), czyli kimś, kto zajmuje się zwalczaniem złych, nadprzyrodzonych mocy. Moglibyśmy powiedzieć, że to taki współczesny inkwizytor albo Wiedźmin. W pierwszej części gry, Gabriel odkrył tajemnicę rodzinną i odnalazł w sobie powołanie do walki ze złem. Rozbił też sektę voodoo, która popełniała bestialskie morderstwa w Nowym Orleanie. W drugiej części rozwiązał zagadkę ataków popełnianych przez wilkołaka. W przygodach tych wspomagała go Grace Nakimura, będąca początkowo jego asystentką, jednak później już równoprawnym partnerem.
Premiera GK3 zaplanowana była na 1998, jednak po licznych opóźnieniach została ostatecznie wydana dopiero w 1999. Była to jedna z niewielu przygodówek w tamtym okresie, którą dziś ze względu na budżet nazwalibyśmy grą AAA. Oczekiwania były ogromne, a poprzeczka ustawiona przez poprzednie odsłony wysoka. Czy Gabriel Knight 3 dorównuje poprzednim częściom? Sprawdźmy.
Po włączeniu gry możemy czuć się nieco zdezorientowani. Filmik początkowy nie mówi nam zbyt wiele. Budzimy się w pokoju hotelowym w małym miasteczku na południu Francji i jako gracz nie mamy pojęcia, dlaczego tam jesteśmy oraz co robić dalej. Jest to spowodowane tym, że oryginalna pudełkowa wersja gry została wydana razem z komiksem, który stanowi preludium do wydarzeń w grze. Z komiksu dowiadujemy się, że Gabriel i Grace zostali zaproszeni na weekend do Paryża przez księcia Jamesa z Albany, który jest potomkiem znanego rodu Stuartów. Twierdzi on, że członków jego rodu atakują „nocni goście”, którzy są przyczyną niedokrwistości w jego rodzinie. Innym słowy sugeruje on, że jego rodzinę prześladują wampiry. Dlatego właśnie James potrzebuje Schattenjägera, aby chronić swoje nowo narodzone dziecko. Niestety mimo obecności łowcy cieni, dwóm tajemniczym postaciom już pierwszej nocy udaje się porwać dziecko. Gabriel podąża za sprawcami najpierw na dworzec kolejowy, a następnie w pogoni za nimi wsiada do pociągu. W pewnym momencie zostaje jednak obezwładniony przez napastników i budzi się na stacji kolejowej w Rennes-le-Château. Kiedy dowiaduje się, że przestępcy także wysiedli na tej samej stacji, postanawia zostać i ich odszukać.
Uff, to dopiero początek gry a napisać tylko tyle, to jakby nie napisać nic. Jane Jensen, scenarzystka serii stworzyła prawdopodobnie najbardziej skomplikowaną ze swoich historii. W krótkim czasie w historię wkrada się Święty Graal, templariusze, masoni, poszukiwacze skarbów a wszystko dzieje się w prawdziwym miasteczku Rennes-le-Château, które co roku przyciąga tysiące turystów zainteresowanych odnalezieniem mitycznego skarbu. Na dodatek gra jest po uszy zatopiona w klimacie znanym z powieści Agathy Christie (np. Śmierć na Nilu).
Fragment komiksu, będącego wprowadzeniem do gry |
Akcja gry dzieje się w przeciągu trzech dni. Gra jest podzielona na odcinki czasowe, a każdy toczy się dotąd, aż nie wykonamy pewnych kluczowych dla fabuły akcji. Podobnie jak w poprzednich częściach możemy także robić zadania opcjonalne. Większość zadań jest typowo detektywistyczna: zapisujemy numery rejestracyjne, pobieramy odciski palców, podsłuchujemy rozmowy, rozmawiamy z innymi gośćmi hotelowymi. Niestety tym razem twórców gry wyobraźnia poniosła niemiłosiernie. O ile większość zagadek jest w miarę spójna i logiczna, tak kilka pomniejszych wyraźnie odstaje od poziomu, do którego przyzwyczaiła nas seria. A szczególnie się tu wybija zagadka z kotem, która jest wyjęta rodem z serii Monkey Island. Otóż w pewnym momencie chcemy wynająć motocykl. Niestety wszystkie są zarezerwowane dla grupy turystów, którzy przybyli poszukiwać Świętego Graala. Jednym z tych turystów jest nas przyjaciel Mosley. Cóż robić, kradniemy mu ubranie i paszport. No ale wysportowany blond włosy Gabriel nie wygląda jak łysiejący detektyw. I tu się robi ciekawie. Gabriel dorysowuje flamastrem (?) w paszporcie zarost, zastawia pułapkę na kota z taśmy klejącej (?), straszy kota, który uciekając, zostawia sierść na tej taśmie. Następnie udaje się on do jadalni, żeby ukraść kleisty syrop i kombinując go z kocią sierścią, robi sobie sztuczne wąsy i brodę. Logiczne, nie? Jest to prawdopodobnie jedna z najgorszych zagadek w historii gier przygodowych. Na szczęście to początek gry, a w późniejszych etapach jest dużo lepiej. Niestety nie obyło się też bez przegięć w drugą stronę – zagadka La Serpent Rouge, gdzie na zdobytą mapę nanosimy punkty i figury geometryczne, jest niesamowicie trudna. Podejrzewam, że niejeden fan łamigłówek sięgnął na tym etapie gry po solucję.
Mapa na której wybieramy lokacje do odwiedzenia wygląda jak stara gra strategiczna |
W Gabriela ponownie wcielił się Tim Curry, jednak jest on jedynym powracającym aktorem. Jane Jensen przyznała, że podobało jej się wykonanie Deana Erricsona, który wcielał się w Gabriela w drugiej części, ale nie ma on niestety tak wyrazistego głosu, jak Curry. Sam Curry jak to on oczywiście szarżuje ze swoim udawanym nowoorleańskim akcentem, do tego stopnia, że niektórzy uważają GK3 za jeden z najgorszych występów tego aktora.
Chociaż engine stworzony przez Sierrę jest dobry jak na swoje czasy, widać, że twórcy nie mieli pomysłu jak go wykorzystać. Wygląda to tak, że po wejściu do jakiegoś pomieszczenia stoimy przy wejściu i w tym momencie klawiszami kursora możemy sterować kamerą w przestrzeni. Trochę jakbyśmy byli w trybie fotograficznym, znanym z wielu współczenych gier. Kamerą możemy obadać całe pomieszczenie, nawet zakamarki niewidoczne dla naszej postaci. Jeśli zobaczymy coś interesującego, możemy kliknąć bezpośrednio na ten przedmiot i wybrać ikonkę użycia. Jeśli w trakcie kliknięcia kamerka jest ustawiona tak, że nie pokazuje naszej postaci, wyrasta ona niemal natychmiast za plecami niczym „creepy Watson” ze znanego mema. Jeśli jednak klikniemy jakiś obiekt, a kamera jest ustawiona tak, że widzimy naszą postać, będziemy mogli obejrzeć, jak idzie ona powoli do celu. Możemy też wybrać opcję predefiniowanych dla każdego pomieszczenia kamer.
Dużo czasu spędzamy przed laptopem, monotonnie wprowadzając różne dane do systemu. |
Po kliknięciu na obiekt lub postać rozwija nam się małe menu, w którym kwadratowe ikonki symbolizują dostępne akcje. To samo z dialogami, po kliknięciu postaci i wybraniu dialogu rozwija nam się nowe menu, w którym dostępne tematy są symbolizowane malutkimi obrazkami. Dla przykładu, jeśli chcemy zapytać o skarb, wybieramy ikonkę malutkiej skrzyni z wysypującymi się złotymi monetami, a jeśli o jakiejś innej postaci, ikonkę z jej twarzą. Z jednej strony system ten jest bardzo prosty, z drugiej malutkie ikonki nie są zawsze dostatecznie czytelne i czasami jesteśmy zmuszeni wybierać temat w ciemno.
Realia historyczne
Lokacje w grze są autentyczne. Rennes le Chateau to mała wioska we Francji, która co roku przyciąga dziesiątki tysięcy turystów. Związane jest to z historyczną postacią księdza Bérengera Saunière’a. Pod koniec XIX wieku duchowny przybył do miasteczka objąć posadę proboszcza. Kościółek chylił się ku ruinie, a sam ksiądz też był ubogim człowiekiem. Jednak wkrótce jego los się odmienił, zaczął wydawać bardzo duże sumy pieniędzy. Wyremontował z przepychem kościół, a sobie postawił zabytkową wieżę, z której zrobił bibliotekę. Nagłe wzbogacenie się nie umknęło uwadze lokalnych mieszkańców i wkrótce pojawiły się plotki, że ksiądz podczas remontu trafił na ukryty w kościele skarb templariuszy. Jeszcze bardziej fantastyczne teorie głoszą, że Sauniere odkrył jakieś informacje dotyczące świętego Grala, za które Watykan zapłacił mu mnóstwo pieniędzy. Historycy z kolei twierdzą, że ksiądz dorobił się na sprzedaży mszy i hojnych datkach. Całkiem możliwa jest też hipoteza łącząca te wszystkie wersje – ksiądz zainteresował swoimi poszukiwaniami bogatych ludzi, którzy hojnie mu płacili za prace. Jak było, nie wiemy, ale wiemy za to, że legenda zaczęła żyć własnym życiem i niektórzy uznali, że ksiądz wydał tylko małą cześć skarbu, a reszta jest nadal ukryta w okolicy. Wątki związane ze Świętym Graalem, autorka pożyczyła sobie z książki „Święty Graal, Święta Krew”. Dokładnie na tej książce oparty został także Kod Leonarda Da Vinci, Dana Browna. I nie martwcie się, to nie jest spoiler, nawet jeśli czytaliście Kod da Vinci, w grze temat jest rozwijany nieco inaczej. Ten element gry może być dla jednych wielką wadą a dla innych olbrzymią zaletą. Jeśli lubicie teorie spiskowe, pomieszane z realiami historycznymi, będziecie wniebowzięci. Jednak jeśli wolicie omijać takie tematy, treść gry może wam się nie spodobać. Dla przykładu jednym z tematów gry jest Zakon Syjonu – tajemnicza organizacja wywodząca się z wojen krzyżowych. Organizacja ta miała stać na straży straszliwego sekretu, który mógłby wywrócić wiarę chrześcijańską do góry nogami. Niestety cała historia jest wyssana z paca przez niejakiego Pierre Plantarda. W 1956 założył on organizację o takiej nazwie, która lobbowała za tanim budownictwem. Po jakimś czasie organizacja upadała, ale Pierre jeszcze z nią nie skończył. Z pomocą znajomych sfałszował i podrzucił do wielu bibliotek dokumenty mające świadczyć, że organizacja ta istnieje od wieków i zaczął opowiadać o wszystkim w gazetach i telewizji. Dopiero w 1993 przed sądem zeznał, że cała sprawa była oszustwem. Cały jego misterny plan natomiast polegał na tym, żeby ludzie uwierzyli, że jest on, dzięki swojemu dziedzictwu prawowitym królem Francji (!). Trzeba mu przyznać, że miał rozmach. Oczywiście nawet mimo publicznego przyznania się przed Pierra do fałszerstwa, niektórzy wciąż wierzą w tajemniczy zakon i inne poparte na tym legendy. Po prostu uważają, że Pierre wystraszył się potęgi zakonu, a skarb jest gdzieś tam zakopany i czeka na swego odkrywcę. Tak czy inaczej, największy skarb został odnaleziony przez mieszkańców tej malutkiej miejscowości, a skarb ten nazywa się turystyka.
Fabuła niekóre wątki pożycza sobie z tej książki |
Technikalia
No i niestety doszliśmy do najgorszego elementu gry, czyli kompatybilności. Powiedzieć, że jest źle to tak jakby nie powiedzieć nic – jest tragicznie. Mimo iż gra została wydana, przez GOG i teoretycznie ustawiona pod nowocześniejsze maszyny w praktyce jej odpalenie to koszmar. Najpierw po instalacji gra nie chciała w ogóle włączyć, wołając CD-Romu. A gog przecież sprzedaje grę w postaci jednego pliku instalacyjnego, nie ma tam obrazów płyty. Na dodatek mój laptop w ogóle nie posiada napędu. Po kilku minutach, spędzonych na poszukiwaniach, okazało się, że wystarczy jakikolwiek napęd wirtualny, po prostu komputer musi widzieć CD-Rom. Odpalam grę i tragedia, nie dość, że grafika jest w najniższej rozdzielczości, to jeszcze powierzchnie mrugają w dziwnym psychodelicznym rytmie. Kolejne poszukiwania w Google, okazuje się, że trzeba odznaczyć opcję „incremental rendering”. Dobrze, mamy to można już grać. Następnie próba zwiększenia rozdzielczości – każdorazowa zmiana powoduje zwieszenie się gry. No ale przynajmniej po ponownym odpaleniu gra działa w wyższej rozdzielczości. Do wyboru mamy 640×480, 800×600 i 1024×768 co w sumie było standardem w tamtych czasach. Jednak kolejny problem to brak jakiejkolwiek akceleracji mimo posiadania (a może właśnie dlatego) karty ze 100 razy potężniejszej niż wymagana. Tym razem spędziłem w Google dłuższy czas. Problem można rozwiązać na dwa sposoby. Albo wirtualna maszyna z systemem i specyfikacjami z tamtego czasu, albo emulator karty voodoo. Wybrałem drugą opcję. Przy okazji znalazłem fanowskie paczki tekstur w HD i muszę przyznać, że robią one różnicę. Po odpaleniu emulatora karty 3DFX dgVooDoo gra stała się bardzo ładna. Stara gra chodząca w full HD, z wszelkimi udoskonaleniami typu shadery, antialiasing, filtrowanie tekstur. Duża różnica, jeśli porównamy to do oryginału. Niestety pojawiły się dwa problemy. Po pierwsze pewne elementy graficzne zrobione z myślą o niższych rozdzielczościach nie wyświetlają się poprawne. Cutscenki odtwarzają się w małym okienku. Podobnie z laptopem SIDNEY, który używamy w grze. Wyświetla się on z dziwnymi przekłamaniami i w pewnym momencie gry nie można otworzyć kluczowego dla akcji maila (niezależnie od rozdzielczości, czy używanej metody renderingu). Na szczęście fani znaleźli obejście tego problemu. Drugim poważniejszym problemem jest to, że gra przestaje się odpalać. Znaczy się robi to, ale w kratkę. Czasami włączała się za piątym podejściem, czasami za dwudziestym. Okazało się, że aby włączyć grę poprawnie należy po podwójnym kliknięciu na ikonkę gry, kliknąć szybko prawym klawiszem myszy, otwierając menu kontekstowe. Wtedy gra się włącza z menu na wierzchu, a po kliknięciu ekran gry menu znika. Jest jedno z najbardziej idiotycznych rozwiązań, z jakich korzystałem, ale ważne, że działa. Ostatnim gwoździem do trumny tej gry są losowe zwisy. Zdarzają się na ogół podczas zmiany lokacji i występują całkowicie przypadkowo. Po prostu trzeba często robić sejwy. Acha i jeszcze jedno, niezależnie od rozdzielczości, akceleracji, nakładek, gra potrafi dostać czkawki. Po prostu, jadąc sobie kamerą po planszy, następuje nagłe przycięcie, animacja staje się skokowa i po chwili wszystko wraca do normy. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, nie znalazłem jeszcze rozwiązania na ten problem. Należy jeszcze zaznaczyć, że grę testowałem jedynie na dwóch gamingowych laptopach, jednak nie na komputerze stacjonarnym. Być może dwie karty graficzne na ogół umieszczane w tego typu laptopach powodują część z wymienionych problemów. Jeśli wiecie coś na ten temat, zastawcie komentarz.
Porównanie grafiki z akceleracją sprzętową i bez |
Zostawmy już nieszczęsne technikalia i wróćmy do samej gry. Ta też ma sporo problemów. Gra stara się w miarę realistycznie oddawać zwiedzane obszary, jednak engine ma swoje ograniczenia i nie uświadczymy fotorealizmu. Najładniejszą lokacją w grze jest kościół Magdaleny. I tu naprawdę należą się brawa autorom za tak wierne odwzorowanie tego obiektu. Niestety dużo lokacji jest zrobionych byle jak. Czasami same projekty lokacji są zaprojektowane tak, że zwyczajnie utrudniają nam jakikolwiek postęp. W kilku nowych miejscach musiałem się sporo najeździć kamerą aby znaleść jakieś wyjście. Widać też gra była słabo testowana. Dla przykładu w pewnym momencie utknąłem i po długim czasie spędzony na bezowocnym klikaniu i rozmowach, sięgnąłem do solucji. W niej było napisane, że muszę zabrać pudełeczko leżące na biurku. Okazało się, że faktycznie na brązowym drewnianym biurku, leży brązowe drewniane pudełko, które zlewa się z powierzchnią biurka. Czasami też twórcy umieszczają przedmiot w takim miejscu, że trzeba się sporo napocić, żeby się do niego dostać. Tak jest w jednym pomieszczeniu, gdzie biurko stoi bardzo blisko ściany. Należy otworzyć szufladę biurka i sprawdzić jej zawartość. Jednak umieścić kamerę w odpowiednim miejscu, żeby widzieć zawartość szuflady to prawdziwa sztuka. Innym elementem, który nie do końca autorom się udał, jest oddawanie emocji postaci. Niektóre zagadki nużą też swoją powtarzalnością. W GK2 mieliśmy niesławne sale muzealne, gdzie trzeba było wyklikać każdy przedmiot, nawet najmniejszy, inaczej nie mogliśmy ruszyć fabuły dalej. Tutaj twórcy postąpili podobnie i dali nam do dyspozycji laptopa z systemem o nazwie SIDNEY. Możemy do niego skanować pobrane odciski palców, dokumenty, numery rejestracyjne itp. Niestety każdą rzecz trzeba zgrywać z osobna, co po pewnym czasie staje się nużące. Dodatkowo wszystkie zebrane dowody należy ręcznie przypisywać do katalogu podejrzanej osoby. Nawet samo pobieranie odcisków jest nudne – zamiast kliknięcia i czekania na efekty otwiera nam się widok naszego pudełeczka z zestawem do zbierania odcisków i przedmiot, który chcemy sprawdzić. I musimy wszystko zrobić sami – podnieść pędzelek, namoczyć go w pudrze, pojeździć nim po obiekcie do czasu ukazania się odcisku, odłożyć pędzelek, wziąć taśmę klejącą, przylepić ją do odcisku, który następnie katalogujemy w pudełeczku. Następnie trzeba odcisk zeskanować i dodać do katalogu podejrzanej osoby. I tak za każdym razem. Na początku może się to wydawać fajne, ale po pewnym czasie staje się nudne i niepotrzebnie wydłuża czas gry.
Końcówka gry zamyka większość wątków, jednak można się przyczepić do zbytniej koncentracji informacji serwowanych nam w dwóch ostatnich przedziałach czasowych. Przez większość gry błądzimy niczym dziecko we mgle, po czym jesteśmy zasypani natłokiem informacji. Można było to troszkę lepiej rozłożyć. Samo zakończenie według mniej jest udane, chociaż dla niektórych łamigłówki mogą być zbyt proste. Ostatni etap to seria zręcznościowo-logicznych łamigłówek w formie pułapek, przypominających świątynię z Indiana Jones 3. Jane Jensen udało się też zgrabnie zamknąć wątek pochodzenia Schattenjagerów, ledwo co zarysowany w GK1. Samo zakończenie otwiera też nowy rozdział w życiu Gabriela i Grace i aż szkoda, że nigdy się nie doczekaliśmy kontynuacji. Kreatorka serii chciała zrobić czwórkę, ale na przeszkodzie stanęły skomplikowane sprawy związane z prawem autorskim i śrdnio udana sprzedaż remaku GK1.
Gra budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony rozmach opowiadane j historii powala, z drugiej poprzez liczne błędy gra momentami sprawia wrażenie popsutej. Męczy też powtarzalność niektórych czynności oraz przestarzały interface. Historia może się jednym spodobać innym nie, ale to już jest niestety kwestia indywidualnego podejścia, aczkolwiek w kontekście całej serii, wszystko ładnie składa się w całość. Myślę że mimo wszystko warto spróbować, jeśli historia was wciągnie to wynagrodzi męczenie się z licznymi bugami.
” A gog przecież sprzedaje grę w postaci jednego pliku instalacyjnego, nie ma tam obrazów płyty. ”
Po zainstalowaniu gry w katalogu znajdziesz pliki game.gog oraz game.inst. Odpowiedniki bin i cue.
Mogłeś źle zrozumieć. Chodzi o to, że jeśli twój komputer nie posiada fizycznego napędu trzeba bawić się w używanie witualnych CDROMów.
Podejrzewam, że osoba, która przerabiała grę na potrzeby GOG, nie pomyślała, ża za kilka lat coraz mniej komputerów będzie posiadać napędy CD/DVD