Kapitan Marvel – recenzja

W internecie trwa dziwaczna wojna pomiędzy zwolennikami filmu Kapitan Marvel i jego przeciwnikami. Ci pierwsi twierdzą, że nie podobają im się komentarze głównej aktorki dotyczące białych mężczyzn, natomiast ci drudzy, że nie podobają im się komentarze tych pierwszych. Jak to na wojnie bywa, wytoczone zostały najcięższe i najbardziej fanatyczne działa. Z obu stron podają oskarżenia o: seksizm, tworzenie fałszywych recenzji, poprawność polityczną, mizoginię, feminizm, rasizm itp. Oliwy do ognia dolewają dziennikarze tworzący dramatyczne artykułu o trollach zawzięcie atakujących ocenę filmu oraz serwis Rotten Tomatoes, który zablokował pewne funkcje swojego serwisu z powodu premiery tego filmu (stugębna plotka głosi, że zrobili to na życzenie Disneya). Jednym słowem: chaos. Jedna strona się odgraża bojkotem, jednocześnie twierdząc, że jest to najgorszy film świata (skąd wiedzą, jeśli nie oglądali?) a druga, że jest to najwspanialszy film świata i właśnie idą go obejrzeć trzeci raz na złość tym pierwszym (mogliby dać te 50 złotych na jakieś schronisko, zamiast napędzać pieniądze bogatej korporacji, po to, by komuś zrobić na złość). No cóż, pozostaje chwycić w dłonie popcorn i oglądać te zmagania przypominające walkę o przecenionego karpia w Lidlu. No i oczywiście ocenić film za to, jakim jest, a nie za związane z nim kontrowersje.

Tytułowa bohaterka jest członkiem rasy Kree. Kree są czymś w rodzaju galaktycznej policji. Ich głównym zadaniem jest polowanie na rywalizującą z nimi rasę Skrulli. Skrullowie w przeciwieństwie do Kree nie mają własnej planety, jednak posiadają zdolność imitowania innych istot. Dzięki temu są w stanie infiltrować różne planety i realizować na nich swoje niecne plany (teraz już wiecie, dlaczego w zwiastunie główna bohaterka bije staruszkę). Marvel właśnie ukończyła szkolenie pozwalające jej lepiej kontrolować emocje (Kree nie powinni okazywać żadnych) i zostaje wysłana na misję. Niestety misja nie idzie zgodnie z planem i na skutek nieoczekiwanych wydarzeń główna bohaterka rozbija się na Ziemi w 1995 roku. Ponieważ na naszej planecie rozbili się także Skrullowie, Marvel zostaje, aby ich wytropić. Jej przybycie zostaje dostrzeżone przez organizację S.H.I.E.L.D., a jej tropem zostają wysłani agenci Nick Fury i Phil Coulson.

Zacznijmy od fabuły. Film to typowy przedstawiciel „pierwszej fazy” filmów MCU. Poznajemy bohaterkę i wydarzenia, jakie doprowadziły ją do zostania obrońcą Ziemi. Niestety scenariusz jest skonstruowany tak, że przez cały seans jesteśmy dwa kroki przed fabułą i domyślamy się, co za chwilę się stanie. Kogo ma zaskoczyć fakt ziemskiego pochodzenia Marvel, skoro w zwiastunie widzimy ją jako pilota myśliwca? Tam, gdzie w intencji autorów powinniśmy otwierać buzię ze zdziwienia, odhaczamy kolejne przewidywalne wydarzenia. Scenariusz staje na głowie, aby nas czymś zaskoczyć i za każdym razem sromotnie przegrywa.

Innym dużym problemem jest brak przemiany głównej bohaterki. Każda z postaci MCU przeszła jakąś drogę. Arogancki i egoistyczny chirurg skończył jako altruistyczny obrońca ludzkości. Chuderlawy chłopak, który potrzebował obrony przyjaciela przed sadystycznymi osiłkami, pod koniec filmu sam staje się obrońcą słabszych. Tymczasem Kapitan Marvel zaczyna film jako stoicka kobieta z supermocą i kończy jako stoicka kobieta z jeszcze większą supermocą.

Niestety to nie jedyne problemy scenariuszowe. Skrypt usiany jest licznymi dziurami fabularnymi. Przykładowo: Marvel i agent Fury spotykają się po raz pierwszy i po 30-sekundowej wymianie zdań zostają rozdzieleni. Później widzimy scenę, w której szef każe Fury’emu ją odnaleźć. W następnym scenie widzimy główną bohaterkę wchodzącą do baru, który widziała w swoich wspomnieniach, a Fury już tam jest. Skąd wiedział, gdzie jej szukać? Takich scen jest więcej. Albo nikt nie sprawdzał scenariusza przed zdjęciami, albo za dużo scen wylądowało na podłodze montażowni. Autorzy, zamiast dopracować niedoróbki, skupili się na niezbyt subtelnie serwowanej nostalgii do lat 90. Bohaterka ląduje w Blockbuster (największa na świecie sieć wypożyczalni DVD), do swoich zwierzchników dzwoni z budki telefonicznej, a z internetem łączy się przez brzęczący modem, który co chwila zawiesza połączenie.

  Street Fighter (Uliczny Wojownik) - recenzja filmu | Adaptacje gier wideo

Najlepszymi aktorami w filmie są Ben Mendelsohn i komputerowo odmłodzony Samuel L. Jackson. Niestety główna aktorka zawodzi. Są momenty, kiedy wychodzi z niej osobowość (sarkastyczne odzywki, sceny rodem z filmu buddy-cop), jednak przez większość seansu Brie Larson wygląda na znudzoną. I wymówki o byciu członkiem rasy Krie na nic się tu nie zdadzą. Przecież jest ona Ziemianinem dręczonym wymazanymi wspomnieniami i próbą wypierania emocji. Podobną wewnętrznie skonfliktowaną na punkcie swoich emocji postać grał Zachary Quinto w Star Treku z 2009, jednak tam aktorowi świetnie udało się oddać te drobne niuanse na ekranie. Tymczasem Larsen gra, jakby była na środkach znieczulających. A przecież nie jest złą aktorką. W jej resume ciężko znaleźć kreacje godne Złotej Maliny. Pozostaje pytanie, czy mamy tu do czynienia z przypadkiem podobnym do Natalie Portman, czyli aktorki wybitnej, która błyszczy w mniejszych artystycznych produkcjach, a w green-screenowych blockbusterach nie potrafi nic pokazać, czy ze złym prowadzeniem aktorki przez reżysera. Pozostaje mieć nadzieję, że mamy do czynienia z tym drugim i bracia Russo pozwolą jej zabłysnąć w nadchodzącym Endgame.

Sceny akcji są co najwyżej poprawne. Nie chodzi o to, że są słabe lub tandetne, po prostu są takie sobie. Nic, czego byśmy już w Marvelu nie widzieli, tylko zrobione gorzej. Możliwe, że Marvel nas za bardzo rozpieścił świetnymi scenami jak walka na lotnisku z Wojny Bohaterów, czy oblężenie Wakandy z Infinity War. Jedynym naprawdę robiącym wrażenie efektem jest cyfrowe odmłodzenia agenta Fury. Jest to wykonane niemal perfekcyjnie, szczególnie biorąc pod uwagę problemy konkurencji z o wiele prostszym zadaniem, czyli cyfrowym wymazaniem wąsa Supermana.

Kapitan Marvel w dziwny sposób zmienia pewne wcześniej już ustalone fakty dotyczące świata MCU i można odnieść wrażenie, że ludzie kręcący ten film nigdy nie oglądali innych Marvelowskich produkcji. Uważni widzowie zapewne pamiętają, że Nick Fury w pierwszym Avengers wspominał o świeżo nabytej wiedzy, że ludzie „nie są sami”, a przeciwnicy mają olbrzymią przewagę. Podobnie mówiła Czarna Wdowa, która stwierdziła, że „nie byli na to przygotowani”. Fabuła Kapitan Marvel kompletnie temu zaprzecza. W momencie pojawienia się boga piorunów i jego brata, organizacja T.A.R.C.Z.A. miała już od dawna pełną świadomość, że istnieją kosmici i są potężniejsi od nas. A co ze zdjęciem Fury’ego z uroczystości mianowania go dyrektorem S.H.I.E.L.D., na którym jeszcze ma oko? Przecież Fury stracił oko jeszcze przed awansem, więc powinien go odbierać w opasce. Takich drobiazgów jest multum. Scenarzyści nie odrobili pracy domowej.

Kaptain Marvel nie jest filmem tragicznym, jednak jest to bez wątpienia jeden z najsłabszych filmów z uniwersum MCU. Scenariusz zionie wielkimi dziurami fabularnymi, wprowadza informacje przeczące tym ustalonym w innych filmach Marvela i ma źle zagraną główną postać. Najpotężniejsza superbohaterka z uniwersum Marvela, zasługuje na lepsze potraktowanie i miejmy nadzieję, że w Avengers: Endgame takie otrzyma.

Ocena 4/10

Jeden komentarz

  1. Wow, a ja myślałem, że to ja zaciekle krytykuje ten film:) Z większością rzeczy się zgadzam, chociaż może nie w pełni, ale akurat gra Brie Larson mi nie przeszkadzała. Za to wielkie pretensje mam do twórców za to, jak nudny jest kosmos pokazany w filmie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *