A.B.C. (The ABC Murders) – recenzja serialu BBC z 2018

Hercules Poirot. Słynny belgijski detektyw, z przesadnym akcentem, śmiesznym wąsikiem, w ubraniu które zawstydziłoby niejednego dandysa. Przez blisko 20 lat rolę tę odgrywał z wielkim sukcesem David Suchet i to właśnie jego wizerunek jest najczęściej kojarzony z postacią przenikliwego belga. Oczywiście nie było to jedyne wcielenie, gdyż postać tą grało wielu innych aktorów, z których najbardziej znani są: Albert Finney, Peter Ustinov i Kenneth Branagh. Każdy z nich wniósł coś nowego do roli i próbował przedstawić swoją postać inaczej niż poprzednicy. Z powodzeniem. Wydawało się, że nie można do tej roli wnieść już nic nowego, jednak John Malkovich swoim występem w ABC Murders udowadnia, że to nieprawda.

Poirot w wykonaniu Malkovicha jest starym, zgorzkniałym człowiekiem. Dni jego chwały jako sławnego detektywa już dawno przeminęły, a przypominają mu o niech jedynie przysyłane okazjonalnie przez fanów listy. Niepokój Poirota wzbudza niepokojąca seria listów od tajemniczego człowieka używającego pseudonimu ABC. Osoba ta sugeruje dokonanie serii zabójstw. Poirot próbuje zaalarmować policję. Niestety jego jedyny przyjaciel odszedł ze służby, a nowe pokolenie policjantów ma go za dziwaka i hochsztaplera, który rozmienia się na drobne, organizując „przyjęcia z morderstwem” dla swoich zamożnych przyjaciół. Niestety przeczucia Poirota się sprawdzają i zaczyna dochodzić do zbrodni. Alfabetycznych. W mieście na literę A ginie osoba o inicjałach A.A. Podobnie z miastem na literę B. O swoich planowanych posunięciach zabójca za każdym razem informuje słynnego detektywa, niejako zapraszając go do morderczej gry.

Sarah Phelps jest showrunnerką corocznych adaptacji powieści Agaty Christie. Od czterech lat dostarcza odświeżone wersje klasycznych kryminałów tej autorki. Trzy poprzednie mini seriale były świetne, nawet mimo pewnych odstępstw od fabuły. Niestety tym razem Sarah przeszarżowała i zamiast ekscytującej ekranowej zbrodni oglądamy zbrodnię popełnioną na jednej z lepszych powieści mistrzyni kryminału.

Zacznijmy jednak od pozytywów. John Malkovich jest po prostu świetny. Jego interpretacja Poirota jest inna od tego co do tej pory mieliśmy okazję oglądać. Nie jest to śmieszny, elegancko ubrany człowieczek z dziwacznym wąsikiem. Nie jest to przystojny elegant z nerwicą natręctw. Jego Poirot jest stary, zmęczony, złamany przez życie i sprawia wrażenie osoby wciąż mentalnie tkwiącej w swojej przeszłości. Zamiast wąsa ma siwą kozią bródkę, którą nieudolnie próbuje farbować. Jest cichy, skupiony a jego oczach dostrzec można żal i cierpienie. Nie ma też śladu po znanych z innych wcieleń zachowań kompulsywnych. Poirot jest niezwykle spokojny i opanowany, mimo dręczących go demonów. Autorzy pokusili się o zmianę historii postaci, dzięki czemu postać detektywa otacza aura tajemniczości, którą powoli odkrywamy dzięki krótkim flashbackom. Można powiedzieć, że serial próbuje odbrązawiać pomnik Poirota wystawiony mu przez autorkę.

Serial cechuje niezwykle ponura atmosfera, ładne ujęcia, oraz pieczołowicie odtworzona scenografia epoki. Szczególne wrażenie robią staroświeckie, pięknie sfotografowane dworce. Niestety w natłoku ślicznych ujęć oglądamy też naprawdę obrzydliwe sceny. Co powiecie na scenę seksualnego fetyszu, w którym prostytutka chodzi swojemu klientowi po plecach w butach na obcasach, przebijając skórę aż do krwi? Mało? A co na wymioty, połączone ze sceną epilepsji, lub minutowe ujęcie na wielkiego żółtego tłuszczaka znajdującego się na karku spoconej otyłej osoby?

Największym problemem jest fabuła, która została dosłownie zmasakrowana. Sam szkielet historii jest bardzo podobny do książkowego pierwowzoru, więc jeśli widzieliśmy inną adaptację tej historii, lub czytaliśmy książkę, tożsamość zabójcy nie będzie dla nas żadnym zaskoczeniem. Probelem jest jednak tempo. Pierwszy, blisko godzinny odcinek, nie wciąga. Historia skacze pomiędzy podstarzałym Poirotem czytającym kolejne listy od zabójcy, oglądaniem poczynań tajemniczego młodego mężczyzny, który podróżuje po kraju i krótkimi scenkami pokazującymi kolejne ofiary. Nie jesteśmy w żaden sposób zaintrygowani. Wystarczy sobie przypomnieć odcinek serialu Sherlock zatytułowany „Wielka gra”, aby uświadomić sobie, jak bardzo autorzy zmarnowali potencjał. Rozgrywka między genialnym detektywem a tajemniczym, wyprzedzającym go o krok seryjnym zabójcą, powinna trzymać nas na krawędzi fotela. My tymczasem dostajemy leniwie toczącą się historię. Niestety scenarzyści, zamiast próbować wycisnąć soczyste mięso z tej porywającej książkowej historii, skupiają się na czymś innym. Na faszyzmie toczącym Anglię. Historia została przeniesiona w lata 30. XX wieku, kiedy to w Anglii formowała się Brytyjska Unia Faszystów, wzorowana na włoskich i niemieckich odpowiednikach. Serial cały czas uderza w nas jakimiś nawiązaniami do tego zyskującego w tamtym okresie ruchu. Kiedy widzimy osobę z charakterystyczną broszką wpiętą w ubranie, wiemy, że za chwilę zrobi albo powie coś podłego. Co chwila słyszymy komentarze dotyczące niewpuszczania obcych do kraju i plakaty propagandowe o takiej tematyce. Próbę ubogacenia historii można zrozumieć. Niestety wątki te nie mają nic wspólnego z historią zabójstw, toczą się kosztem głównej historii i niepotrzebnie rozwlekają całość. Na dodatek są zrobione bardzo ciężką ręką, bez śladu subtelności. Każdy Brytyjczyk, który ma antyimigracyjne zapędy to bydlak, pijak, albo prostytutka. Ba! Sam Poirot co chwila przypomina nam o tym niezwykle ważnym dla twórców zagadnieniu, co jakiś czas zwracając naszą uwagę na to, że on sam jest imigrantem i jest mu przez to ciężko. Nawet główny morderca w końcówce filmu zaczyna wygłaszać przemowę o tym, jak to szukamy sobie wrogów wśród obcych, a prawdziwych możemy znaleźć wśród tych, których kochamy. Odrzuca to od ekranu, gdyż zamiast kryminału dostajemy nudny moralitet. Po wszystkim, co widzimy w prasie, telewizji i słyszymy w radiu, wieczorem chcielibyśmy oddać się eskapizmowi i nacieszyć dobrą historią kryminalną, a zamiast niej dostajemy nudne wywody polityczne wygłaszane przez postacie, które miały nas zająć czymś innym. Twórcy chcieli wygłosić antybrexitowe i antytrumpowe poglądy, jednak, zamiast zawoalować je delikatnie, wpychają je dosłownie do gardeł. Pytanie do kogo ma to przemawiać? Osoby, które są zainteresowane polityką, już mają swoje poglądy i na pewno ich nie zmienią pod wpływem serialu, natomiast tracą na tym zwykli widzowie, którzy zamiast ciekawej historii dostają wywody nawiązujące do obecnej sytuacji politycznej.

Innym problemem może być dla niektórych widzów drastyczna zmiana historii słynnego detektywa. Ta naprawdę to nawet nie zmiana, gdyż Agata Christie celowo trzymała przeszłość słynnego detektywa w tajemnicy. No cóż, Poirot w wykonaniu Malkovicha jest to bardzo ludzką wersją tej postaci, niestety nie jestem pewien czy jest to coś, czego widzowie szukali. Należy jednak pamiętać, że serialu nie trzeba traktować jak oficjalnego kanonu. Rozczarowuje też końcówka. Ujawnienie zabójcy zamiast opadu szczęki, powoduje co najwyżej podniesienie brwi, gdyż nie posiada nutki dramatyzmu. Poirot po prostu uznaje, że policja schwytała niewłaściwą osobę, jedzie do prawdziwego zabójcy, rozmawia z nim, po czym w następnym ujęciu widzimy aresztowanie. Nie tak się kręci kryminał i twórcy powinni to wiedzieć, gdyż nakręcili przecież już trzy dobre adaptacje.

  Ślepnąc od świateł - recenzja serialu HBO

Pociąg o nazwie The ABC Murders, najpierw rozpędza się ospale, następnie nieco przyśpiesza po to, by w finale spektakularnie się wykoleić. Zabrakło skupienia się na intrydze i zagadce kryminalnej. Zamiast tego twórcy zaserwowali nam zapychacze i polityczną propagandę. Nie o takiego Poirota walczyliśmy. Miejmy nadzieję, że przyszłorocznej adaptacji powieści Zakończeniem jest śmierć, nie spotka ten sam los i obejrzymy porządny kryminał, a nie rozważania Egipcjan, czy powinni wpuszczać uchodźców.

5/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *