Truberbrook – recenzja gry przygodowej

Amerykański student fizyki, Hans Tannhauser, wygrał na loterii wycieczkę do małej niemieckiej wioski, położonej w malowniczym górzystym obszarze. Wygrana na loterii, w której nie brało się udziału, mogłaby się wydać niektórym dziwna, jednak Hans bez zastanowienia pakuje manatki i wyrusza na wakacje życia. Niestety krótko po przybyciu spotyka go niemiła niespodzianka – jego pokój zostaje okradziony. Złodziej pojawił się dosłownie znikąd i w podobnie tajemniczy sposób znikł, jednak co najważniejsze ukradł Hansowi jego pracę naukową z dziedziny mechaniki kwantowej. Policja pozostaje bezradna, więc bohater musi sam odzyskać skradzione dokumenty i wyjaśnić kto i w jakim celu go zwabił do Truberbook.

Pierwsze co się rzuca w oczy to niezwykle piękna grafika. Każda lokacja została zbudowana ręcznie jako prawdziwa miniatura, po czym zeskanowana i przeniesiona do pamięci komputera. Efekt jest zachwycający. Grafika przywodzi na myśl ‘plastelinowe’ kreskówki w stylu kultowych Sąsiadów.

Interface jest bardzo uproszczony. Większość akcji wykonujemy lewym klawiszem myszy. Normalne kliknięcie oznacza przemieszczenie, jednak jeśli najedziemy na jakiś interaktywny punkt, po kliknięciu rozwija się małe okrągłe menu. Znajdują się w nim cztery ikonki akcji: porozmawiaj, podnieś, użyj, obejrzyj. Miłośników gier przygodowych taki interfejs nie zaskoczy, gdyż był wykorzystany już w setkach innych produkcji. Ciekawie robi się dopiero gdy chcemy sprawdzić nasz inwentarz. Nie ma takiej możliwości. Jeśli coś podniesiemy, przepadło. Jak więc używamy przedmiotów? Można powiedzieć, że dzieje się to automatycznie. Jeśli klikniemy zamknięte drzwi, pod ikonką użycia wyświetli się miniaturowa ikonka klucza, Po jej kliknięciu drzwi się otworzą. Gra po prostu sama dopasowuje dany przedmiot. Cały nasz udział w grze to jeżdżenie kursorem po ekranie w poszukiwaniu interaktywnych obiektów.

Truberbrook gra

Zagadki wołają o pomstę do nieba. Bez wątpienia jest to najgorszy element produkcji. Albo są przekombinowane, albo abstrakcyjne, albo nie mają sensu. Główny bohater jest namiętnym palaczem i podczas wielu rozmów pali papierosy. Jednak kiedy potrzebujemy rozpalić ogień, musimy najpierw znaleźć zapalniczkę. Podobnie ze śrubokrętem, który także musimy zdobyć w pokrętny sposób, mimo iż w naszym pokoju znajduje się skrzynka z narzędziami. Przykładów takiej niechlujności projektantów jest sporo. A zagadki to już wyższa szkoła braku logiki. W pewnym momencie potrzebujemy antenę, która wisi na ścianie budynku. Jak ją zdobyć? Znajdujemy specjalny gwizdek, którym możemy przywoływać stado ptaków. Logika podpowiada, że trzeba użyć gwizdka na antenie, aby przywołać stado, co spowoduje zerwanie anteny. Niestety nie. Musimy udać się w bardzo konkretne miejsce, rozsypać karmę, użyć gwizdek i poczekać aż ptaki się najedzą. Dopiero teraz ptaki będą odpowiednio ciężkie… W innym momencie musimy zdobyć trochę chłodziwa do budowanego przez Hansa urządzenia. Znajdujemy kontener z płynnym helem, musimy tylko zdobyć jakiś pojemnik do transportu. Zostaje nim ponton w kształcie dmuchanego zwierzaka. No bo co jest lepszym pojemnikiem do transportu substancji o temperaturze -269 stopni Celsjusza? Ktoś mógłby teraz powiedzieć, że przecież gry takie jak Leisure suit Larry, czy Monkey Island celowo korzystają z humorystycznych zagadek i nikt nie narzeka. Tak, to prawda, jednak tam zagadki mają sens w kontekście gry i są w jakiś sposób zasugerowane, więc mamy szanse je rozwikłać samemu. Tutaj ani nie są zabawne, ani logiczne a jedyną metodą na ich rozwiązanie jest klikanie na różnych przypadkowych punktach, aż znajdziemy ten właściwy.

  Gabriel Knight Sins of Fathers - recenzja i porównanie wersji

Między kolejnymi zagadkami musimy się jakoś przemieszczać, jednak nawet i ten element został sknocony. Bohater porusza się w żółwim tempie więc przejście długości planszy to prawdziwa tortura. Zabawy w tym tyle, co w oglądaniu schnącej farby. Nie pomaga nawet system fast travel. Chcąc się dostać do swojego pokoju, możemy się co najwyżej ‘teleportować’ do miasteczka. Wciąż musimy przejść całe miasteczko, motel i wejść po schodach na górę. Wszystko trwa niemiłosiernie długo. Można odnieść wrażenie, że twórcy celowo sztucznie wydłużali grę. Pod koniec gry trafiamy na odbywający się w miasteczku koncert. Koncert, który trzeba obejrzeć od deski do deski – bez możliwości przewinięcia. Niemal 10 minut ukradzione z naszego życia.

Fabuła nie przypomina koherentnej historii a zbieraninę przypadkowych scen połączonych w niespójną i nieprzemyślaną całość. Początek gry jest nawet intrygujący. Kto zwabił bohatera do miasta? Dlaczego złodziej ukradł tylko dokumenty? Jednak zamiast dowiedzieć się czegokolwiek, pierwszą godzinę spędzamy, próbując złapać kota i naprawić zerwany kabel elektryczny. Nie dość, że same zagadki są absurdalne, a akcja nie posuwa się do przodu to z ekranu wieje zwyczajną nudą. Po wypełnieniu tych jakże ważnych zadań bohater trafia do dziwacznego sanatorium, w którym spędzamy blisko godzinę. Ponownie okazuje się, że etap ten nie miał nic wspólnego z główną fabułą. Zawiązanie akcji następuje tak naprawdę w połowie gry, a dopiero przed końcem poznajemy głównego przeciwnika.

Truberbrook to gra niezwykle rozczarowująca. Nie ma ekscytującej tajemnicy, interesujących postaci ani satysfakcjonującego zakończenia. Niemal surrealistyczne zagadki rozwiązują się same, a nam pozostaje jedynie mozolne polowanie na piksele. Jedynym naprawdę udanym elementem produkcji jest piękna grafika, jednak to za mało, aby polecić tę produkcję komukolwiek. Jest wiele innych ciekawy przygodówek w niższej cenie i z ciekawszą fabułą.

Thimbleweed Park – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *