The Stand (Bastion) 2020 – recenzja

Stephen King to jeden z najbardziej z niestrudzonych pisarzy. Lista jego dzieł jest taka długa, że z samych tytułów można napisać osobną książkę. W zalewie różnego rodzaju powieści i opowiadań znajdziemy lepsze i gorsze a The Stand jest powszechnie uważany za jedno z najlepszych. Powodem jest ogrom postaci i interesujących wątków fabularnych oraz wciągające epicka fabuła. Sam twórca porównywał ją do „Władcy pierścieni”. W 1994 powieść została sfilmowana jako czteroodcinkowy mini serial. Dzieło samo w sobie jest dobre, jednak ząb czasu porządnie je nagryzł. Z tego powodu Hollywood od dawna sobie ostrzyło zęby na filmowy remake. Tylko jak upchnąć zawartość ponad tysiącstronicowego molocha w półtoragodzinny film? Na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i uznał to zadanie za niewykonalne. Zamiast filmu dostaliśmy więc 10-odcinkowy serial produkcji CBS Czy jest to udane dzieło, dorównujące książkowemu pierwowzorowi i poprzedniej ekranizacji? No cóż, odpowiedź brzmi: i tak i nie. W pewnych aspektach serialowi udaje się przebić dokonania poprzedników, jednak w niektórych serial wypada zdecydowanie gorzej.

Fabuła opowiada o post apokaliptycznym świecie, zdziesiątkowanym przez wytworzonego w laboratoriach wojskach wirusa. Osoby, którym udało się przeżyć, miewają sny o mrocznym mężczyźnie, który zaprasza ich do stolicy hazardu – Las Vegas, lub dobrotliwej staruszce proszącej o przybycie na farmę w Nebrasce. Ocaleni przed plagą muszą dokonać wyboru.

W przypadku tej adaptacji mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Na przestrzeni lat książka zainspirowała wielu twórców. Najbardziej znanym dziełem inspirowanym Bastionem jest serial Zagubieni. Nowa wersja Bastionu z kolei inspiruje się właśnie Zagubionymi. Zamiast linearnej narracji, znanej z książki i mini serialu, oglądamy na zmianę sceny z początku apokalipsy, przeplatane dziejącymi się rok po jej wybuchu. Sam pomysł flashbacków nie jest zły, jednak jest to miecz obosieczny, gdyż odbiera napięcie dotyczące tego, kto przeżyje. Nawet kiedy na drodze bohaterów pojawia się nieoczekiwana przeszkoda, wiemy, że ją pokonają, gdyż widzieliśmy ich całych i zdrowych w przyszłości.

Bastion Stu i Larry

Drugą sporą zmianą względem poprzedniej adaptacji jest odciążenie Stu Redmana z powinności bycia głównym bohaterem. W miniserialu to on jest najważniejszą postacią, wokół której toczy się większość akcji, jednak tutaj zaszczyt ten przypada Haroldowi Lauderowi. To z jego perspektywy śledzimy początki pandemii. Był to świetny wybór. Owen Teague jest bardzo utalentowanym aktorem i wyciska ze swoje roli ile tylko możliwe. Aktor potrafi demonstrować czar i urok, po to, by za chwilę dziwnym grymasem przypomnieć nam o drzemiącej w nim ciemnej naturze.

W przypadku innych aktorów bywa różnie. Grany przez Jamesa Marsdena Stu Redman, jest bardzo nijaki. Kreacja w wykonaniu Gary’ego Sinise jest o wiele lepsza. Alexander Skarsgard w roli demonicznego Randalla Flagga gra niemal dokładnie ta samą postać co jego odpowiednik z miniserialu. Tutaj mamy remis. Podobnie w przypadku Jovana Adepo w roli Larry’ego Underwooda. Obaj aktorzy wywiązali się ze swojego zadania na piątkę. Zaskakująco dobrze swoją rolę zagrała Amber Heard. Aktorka znana z Aquamana i bicia Johnny’ego Deppa świetnie radzi sobie w roli mrocznej Nadine. Ciekawie wypada także Greg Kinnear w roli Glena Batemana. Tym razem nie mamy do czynienia ze staruszkiem, a mężczyzną w średnim wieku. Rozczarowuje za to Whoopi Goldberg w roli matki Abigail. Jest to największa porażka castingowa serialu. Popularna gwiazda lat 80. zawsze najlepiej radziła sobie w rolach wymagających dużo energii. Opanowana matka Abigail, nie jest rolą stworzoną dla niej.

  To my (Us) - wyjaśnienie fabuły

Bastion Harold

10 odcinków pozwoliło rozbudować lub zmienić wiele wątków. Sporo z tych zmian jest pozytywnych, jednak zdarzają się także niezrozumiałe. Powieściowy Lloyd był bezdusznym silnorękim kryminalistą. Jego wybór na głównego pomagiera Randalla był więc logiczny. W końcu ktoś musiał kontrolować żołnierzy Flagga, składających się głównie z przestępców i wykolejeńców. Jednak w tej wersji Lloyd jest tchórzem, który za przestępcę został wzięty przypadkiem, niczym jakaś postać z komedii pomyłek. Dla odmiany pozytywną zmianą jest napaść na Nicka Androsa. W miniserialu głuchoniemego napadło trzech stereotypowych osiłków-sadystów. Tutaj natomiast Nick niechcący oblewa w barze przypadkową osobę, a później nie reaguje na wołanie. Sytuacja jest bardziej logiczna i realistyczna

W całym serialu jest całkiem sporo pomniejszych zmian, jednak szkielet fabularny pozostaje ten sam. Ktoś zaznajomiony z książką i miniserialem nie przeżyje wielkiego zaskoczenia. Pojawia się kilka nowych pomniejszych postaci, kilku brakuje. Czasami podmieniona zostaje także płeć i rasa. Różnice polegają często na zmianie motywacji postaci. Bohaterowie robią to samo co ich książkowe odpowiedniki, jednak powody i motywacje mogą się nieznacznie różnić. Tak naprawdę jedyną poważną zmianą jest dodanie epilogu w postaci dodatkowego odcinka, dziejącego się zaraz po zakończeniu akcji miniserialu. Epilog ten jest całkowicie niepotrzebny i można go traktować jedynie jako ciekawostkę z zabawnym zakończeniem (pochodzącym bezpośrednio z książki) lub wstęp do rozbudowania mitologii serialu.

The stand recenzja

Niestety bliskie trzymanie się materiału źródłowego skutkuje chyba największym problemem serialu – nudą. 4 odcinki miniserialu w udany sposób przedstawiały kolejne postacie, ich motywacje, jednocześnie popychając akcję do przodu. Akcja 10 odcinków wydaje się rozwodniona, gdyż nie dodano jakichś rozbudowujących mitologię wydarzeń albo przewrotnych twistów, tylko mnóstwo scen z codziennego życia niedobitków plagi. Oglądanie ludzi usiłujących przetrwać w zdziczałym świecie jest interesujące, jednak oglądanie mieszkańców zorganizowanego miasteczka zajmujących się prozą życia codziennego już nie. To samo dotyczy drugiej strony. Źli ludzie siedzą w Las Vegas, imprezują, oglądają krwawe spektakle, a nad wszystkim czuwa lewitujący w powietrzu Flagg. Kiedy widzimy to samo kilka razy, zaczyna się robić nudno.

The Stand jest serialem bardzo nierównym. Pomysłowe sceny przeplatane są nudnymi, a ciekawe nowe wątki rujnowane bezsensownymi. Trochę szkoda, że świetna książka nie doczekała się dorównującej jej adaptacji i dostaliśmy serial co najwyżej przeciętny.

6/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *