Dirty John – recenzja serialu

Debra Newell ma w życiu prawie wszystko, o czym kobieta w jej wieku mogłaby zamarzyć. Jest zawodowo spełnioną kobietą po pięćdziesiątce, jej firma odnosi sukcesy, ma kochająca rodzinę, piękne mieszkanie i pokaźne konto w banku. Do pełni szczęścia brakuje jej jedynie mężczyzny przy boku. Po serii nieudanych randek udaje jej się trafić w dziesiątkę. John Meeham jest kimś dokładnie w jej typie: wysoki, przystojny, dobrze zbudowany lekarz i weteran wojny w Iraku o aparycji modela. Dodatkowo John ma wielką zaletę, której brakowało innym kandydatom – jest czarujący i umie słuchać. W życiu Debry rozpoczyna się szczęśliwy okres. Spacery po plaży, romantyczne wieczory i mile spędzone noce. Wydarzenia nabierają takiego tempa, że po miesiącu Debra zamieszkuje wspólnie z Johnem w nowo wynajętym domu nad samym morzem. Oczywiście nie wszyscy są zadowoleni z takiego obrotu spraw. Córki są nieufne w stosunku do Johna i podejrzewają go o złe zamiary. Jednak Debra niczego nie dostrzega. Owszem kilka razy John zachował się niemiło, jednak potrafił przeprosić i przyznać się do błędu. Dodatkowo jak narzekać na faceta, który wszędzie nas wozi, załatwia za nas wszystkie sprawy i dodatkowo co rano serwuje koktajl ze świeżo wyciskanych owoców. Debra czuje się jak księżniczka. Jednak wkrótce będzie musiała się boleśnie przekonać, dlaczego John ma pseudonim “brudny”.

Historia wydarzyła się naprawdę. Najpierw na jej podstawie powstała seria artykułów, następnie rekordowy pod względem ilości słuchaczy podcast. Sukces podcastu spowodował powstanie serialu, który zadebiutował na Netflixie w jakże wymowny dzień 14 lutego. Zarówno serial, jak i podcast oparte są o prawdziwe wydarzenia, a zmiany w fabule są niewielkie i służą udramatyzowaniu wydarzeń, lub ich uproszczeniu, aby widz nie czuł się zagubiony w natłoku postaci i wydarzeń. Przykładowo: prawdziwy John ma dwie siostry, ale w serialu już tylko jedną. Jeśli ktoś chce poznać sytuację dokładniej, Netflix wypuścił także dokument, będący serią wywiadów z osobami zamieszanymi w sprawę.

Serial ma osiem odcinków, które rozgrywają się na przełomie kilku miesięcy. Początkowo odcinki sprawiają wrażenie opery mydlanej. Bogata naiwna damulka, rozpieszczone córki, przystojny książę z marzeń, a szczytem problemów jest fakt, że zajęty przeprowadzką John powiedział jednej z córek, aby przyszła później. Oglądamy spacery po plaży, wspólne mycie zębów, śniadania w łóżku i przytulanie…dużo przytulania. Dopiero od drugiego odcinka, gdy Debra zaczyna odkrywać pewne tajemnice z życia swojego ukochanego, akcja nabiera tempa. Autorzy zaczynają bawić się nielinearną narracją, serwując nam wydarzenia z przeszłości Johna, co pozwala nam lepiej go poznać i zrozumieć co go ukształtowało w osobę, którą poznała główna bohaterka.

Mocną stroną serialu jest aktorstwo. Grający tytułową rolę Eric Bana potrafi pokazać różne oblicza swojego bohatera. Momentalnie przechodzi od słodko uśmiechającego się niewinnego słodzika do wściekłego pitbulla. Równie dobrze wypada bardzo powściągliwa kreacja Debry w wykonaniu Connie Britton. Postać jest nie tylko dobrze zagrana, ale także napisana, gdyż prawdziwa Debra sprawia wrażenie dużej naiwniaczki, podczas gdy serialowa nawet kiedy podejmuje nie do końca rozsądne decyzje ma ku temu powody. Debra w jej wyknaniu nie jest bogatą idiotką, a inteligentną kobietą ze zbyt dużą empatią. Na drugim planie oglądamy Juno Temple oraz znaną z serialu Ozark Julię Garner. Co ciekawe trzy wymienione aktorki można uznać początkowo za niezwykle przerysowane postacie. Matka mówi i zachowuje się, jakby właśnie zjadła paczkę środków na uspokojenie, natomiast córki jakby grały parodię uprzewilejowanych bogatych córek z My Sweet 16. Jednak, jeśli obejrzymy wywiady z prawdziwymi kobietami, będącymi pierwowzorami serialowych postaci docenimy, jak dokładnie aktorki naśladują swoje odpowiedniczki. Gościnie w serial wystąpił też jak zawsze solidny Shea Whigham oraz jego córka Giorgia Whigham, najbardziej znana ze swojego występu w drugim sezonie Punishera.

  Riverdale - recenzja serialu Netflixa

Z wad serialu należy wymienić, odcinki wprowadzające, które nieco odstają od reszty, oraz bardzo słabe rozbudowanie postaci drugoplanowych. O ile serial pozwala nam zrozumieć motywy stojące za zachowaniem Johna oraz jego partnerki, tak pozostałe postacie to chodzące stereotypy obdarzone jedną lub dwiema cechami charakteru. O starszej córce wiemy, że w niemal fanatyczny sposób lubuje się w drogich torebkach, a o młodszej, że uwielbia filmy o zombie. Postacie te pojawiają się tylko po to, aby odbębnić jakąś ekspozycję a następnie zniknąć.

Mimo pewnych wad Brudny John to dobrze zagrany i wciągający serial, który pozwala nam dowiedzieć się nieco więcej o metodach działania osób korzystających z naiwności swoich partnerów. Obowiązkowa pozycja na Walentynki.

7/10

Dirty John: The Betty Broderick Story – recenzja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *