Dracula na ekranie gościł już ponad 200 razy. W 2020 roku do tego jakże licznego grona dołączył wyprodukowany przez BBC miniserial zatytułowany Dracula. Czy jest coś, czym nowa adaptacja może się wyróżnić na tle poprzednich? Tak, magnesem przyciągającym widzów mają być jego twórcy. Za scenariusz I produkcję odpowiedzialni są Mark Gatiss i Steven Moffat, czyli twórcy kultowego Sherlocka.
Pierwszy sezon serialu (i jak na razie ostatni) podzielony jest na trzy półtoragodzinne odcinki. Młody prawnik, Jonathan Harker, przybywa do zamku Draculi, aby pomóc mu w nabyciu nieruchomości w Anglii. W krótkim czasie zostaje więźniem hrabiego i źródłem jego pożywienia. Gdy nieszczęśnikowi udaje się uciec, trafia do położonego w okolicy zamczyska klasztoru. Dracula przybywa odbić swojego więźnia, jednak nie może wejść na teren klasztoru bez zaproszenia, a za bramą czeka na niego sam Van Helsing. Drugi odcinek opowiada o podróży Draculi do Anglii na pokładzie statku. W książce był to zaledwie epizod, jednak tutaj jest to rozpisane na półtorej godziny. Trzeci to już prawdziwa jazda bez trzymanki niemająca nic wspólnego z gotycką opowieścią, jednak nie będziemy tutaj jej spoilować.
Twórcy robią to, co im w poprzednim serialu wyszło najlepiej: bawią się narracją, obalają oczekiwania widzów, tworzą fabularne twisty i umieszczają tony easter eggów. „Dracula” od BBC / Netflixa serial jest tym samym dla prozy Stokera, czym „Sherlock” był dla Conana Doyle’a. Jest to dobra wiadomość. Zła niestety jest taka, że Sherlock miał też niezwykle słaby sezon 4.
Sporym zgrzytem jest dziwne mieszanie ze sobą konwencji. Z niemal wiernej adaptacji gotyckiego horroru przeskakujemy w luźny horror komediowy, chwilę później pojawiają się wątki rodem z kryminału, a następnie fabuła zaczyna przypominać thriller psychologiczny. Niestety ten rozrzut stylistyczny nie sprawdza się, tak jak powinien. Najpierw widzimy ciężko zdeformowaną ofiarę błagającą o śmierć, a za chwilę słyszymy żarciki rodem z filmów Marvela. To po prostu nie działa.
Innym problemem jest ostatni odcinek serialu. Po cliffhangerze z drugiego odcinka następuje fabularny reset. Okoliczności, w jakich znalazł się hrabia, otwierają naprawdę interesujące możliwości. Niestety zamiast wykorzystania okazji, twórcy poszli w przeładowane ekspozycją pompatyczne przemowy i niepotrzebne gmatwanie fabuły. Gatiss i Moffat chcą chyba wszystkim udowodnić, że są najinteligentniejszym scenarzystami na świecie, jednak ich fabularne popisy nie powodują zachwytu, tylko zmieszanie. Miało być błyskotliwie, a wyszło głupio.
Aktorsko serial jest naprawdę dobry. Claes Bang (Wiking), świetnie bawi się rolą. Aktor bez żadnego wysiłku pokazuje różne oblicza Draculi: ekstrawertycznego showmana, zabójczego uwodziciela i żądną krwi bestię. Kroku dotrzymuje mu Dolly Wells w roli głównej antagonistki hrabiego. Na drugim planie pojawia się kilku utalentowanych brytyjskich aktorów, jednak żaden nie ma szansy zabłysnąć, gdyż są to role mięsa armatniego.
Chociaż twórcy mają wszystkie składniki w odpowiednich proporcjach, ich mieszanka nie smakuje tak, jak powinna. W serialu jest kilka udanych scen, dużo fajnych odwołań do literackiego oryginału oraz poprzednich adaptacji i świetne efekty specjalne. Niestety twórcy nie potrafią się zdecydować, czym ich dzieło ma być: serialem grozy, makabreską, kryminałem, czy horrorem psychologicznym.Nie jest to serial zły, jednak do trzech pierwszych sezonów Shelocka mu daleko.
6/10