W ostatnim czasie Stephen King przeżywa prawdziwy renesans. Remake „To” odniósł niesamowity sukces (zasłużony), a Netflix właśnie wypuścił dwie inne adaptacje powieści mistrza grozy – „1922” i „Gra Geralda”. Oprócz tego w planach jest kontynuacja „To”, oraz rozbudowujący kingowską mitologię serial „Castle Rock”. Dodatkowo niedawno w kinach gościła „Mroczna Wieża” a w telewizji serial „Mgła”. Biorąc pod uwagę tendencję Hollywood to kucia żelaza, póki gorące (jak i zjadania własnego ogona), możemy niedługo spodziewać się więcej adaptacji jego prac, w tym także kolejnych remaków. Ponieważ „To” udowodniło, że Kinga da się zekranizować lepiej, przedstawiam wam filmy, które chciałbym zobaczyć w formie remake z podobną jakością.

Bastion (The Stand) 1994
W tajnym ośrodku dochodzi do wycieku śmiertelnego wirusa zwanego Kapitan Tripps. Zaraza opanowuje cały kraj, dziesiątkując ludność. W ciągu dwóch miesięcy 99% populacji ginie. Nieliczni ocaleni, walczą o przetrwanie w postapokaliptycznym świecie. Po pewnym czasie wszyscy zaczynają mieć sny — raz śni się im tajemniczy mężczyzna w czerni, innym razem miła staruszka mieszkająca gdzieś na wsi. Każda z tych postaci przyzywa ich do siebie. Ocaleni staja przed wyborem, dokąd się udać.
Dlaczego potrzebny jest remake Bastionu?
Ponieważ jest to najlepsza i najbardziej epicka z książek Kinga. Opowiada ona nie tylko perypetie bohaterów w wyludnionym świecie, ale porusza też uniwersalną kwestię walki dobra ze złem. Książka ta była jedną z ważniejszych inspiracji do stworzenia serialu „Lost”. W 1994 ukazała się ekranizacja w postaci 4-odcinkowego miniserialu w reżyserii Micka Garrisa. Jest to dobra adaptacja, jednak nieźle nadgryziona przez ząb czasu. Reżyser potrafi nas porządnie wystraszyć. Scena przeprawy przez tunel, albo ucieczka z wymarłego laboratorium, to naprawdę dobre momenty, jednak widać, że sceny emocjonalne nie są mocną stroną reżysera. Pewne motywy książkowe zostały pominięte lub potraktowane zbyt infantylnie. Co więcej, chociaż scenografia jest wspaniała, efekty specjalne bardzo się zestarzały. Aktorstwo też jest dosyć przeciętne, oprócz Gary’ego Sinise i Miguella Ferrera. Remake tej adaptacji jest w tzw. development hell już od dawna, jednak ostatnio projekt znów został odstawiony na półkę. Na obecnej fali popularności Kinga, całkiem możliwe, że to właśnie ten scenariusz zostanie wyciągnięty z zakurzonej szuflady. Obawiam się jedynie, że ktoś genialny wpadnie na pomysł zmieszczenia fabuły ponad tysiącstronicowej książki w półtoragodzinnym filmie i otrzymamy koszmarek w stylu Mrocznej Wieży. Moim marzeniem byłby adaptacja serialowa. Takie połączenie The Walking Dead z Lostem. Materiału jest sporo, bo podobnie jak w Lost książka podąża śladami kilku bohaterów a każdy z nich swoja własną historię i własną podróż do odbycia.

Sklepik z marzeniami (Needful Things) 1991
W miasteczku Castle Rock swój sklepik z antykami otwiera tajemniczy Leland Gaunt. Mieszkańcy miasteczka odwiedzając jego sklep, odkrywają, że zawiera on przedmioty, o których zawsze marzyli. Pierwsze wydanie jakiegoś komiksu, brakujący do kolekcji znaczek, a nawet magiczne amulety, które pomagają przewidzieć wyniki wyścigów. Właściciel przyjmuje płatności gotówką, ale jeśli cię nie stać, możesz zapłacić mu przysługą. Przysługa polega na spłataniu komuś psikusa, np. umazaniu sąsiadce błotem jej świeżo wypranych pościeli. Jak można się domyślić, w krótkim czasie doprowadza to do poważnych konsekwencji.
Dlaczego akurat Sklepik z Marzeniami?
Bo adaptacja z 1993, chociaż ma wspaniałą obsadę w postaci Eda Harrisa i Maxa von Sydowa, ma także niewykorzystany potencjał. Książka dotyka tematów małomiasteczkowej społeczności, chciwości, kultury kupowania na kredyt, oraz mentalności tłumu, a film ledwo te tematy dotyka, szybko zmieniając się w gore fest z powtarzającym się w kółko schematem, psikus-konsekwencja, psikus-konsekwencja. Ta książka zasługuje na lepsze potraktowanie.

Podpalaczka (Firestarter) 1984
Dwoje młodych ludzi poznaje się podczas testowaniu nowego leku o właściwościach halucynogennych. Okazuje się, że substancja ta, wywołała u nich niezwykle efekty uboczne – on może siłą woli sterować czyimś umysłem, a ona potrafi czytać w ludzkich myślach. Owocem ich związku jest córka Charlie, która dziedziczy po nich niezwykle umiejętności – potrafi widzieć niezbyt odległą przyszłość i podpalać rzeczy siłą woli. Sielanka rodzinna zostaje zburzona, gdy dom atakują nieznani napastnicy, zabijając Vicky i porywając Charlie.
Dlaczego ta adaptacja?
Podobnie jak w przypadku „Sklepiku z Marzeniami”, adaptacja nie wykorzystuje potencjału. Chociaż niektórzy uważają tę książkę jako popłuczyny po „Carrie”, ja widzę potencjał na dobry thriller/film drogi. Ewentualnie serial rozszerzający mitologię zarysowaną w powieści. O takim zresztą były słuchy w 2014, jednak później wszystko ucichło.

Pożeracze Czasu (Langoliers) 1995
Kilku pasażerów budzi się w opuszczonym samolocie w samym środku rejsu. Po współpasażerach zostały tylko rzeczy osobiste leżące na fotelach: biżuteria, zegarki, torebki. Zupełnie jakby wyparowali. Jedyny pilot na pokładzie przejmuje stery i sprowadza samolot na najbliższe lotnisko, które także okazuje się kompletnie opuszczone. Na dodatek słychać bardzo niepokojący dźwięk, jakby coś zbliżało się do lotniska. Dodatkowo, jeden z ocalałych pasażerów zaczyna się dziwnie zachowywać.
Dlaczego Langoliery?
Tutaj ponownie mamy do czynienia z mini serialem, który jest co najwyżej średni. Aktorzy nawet się starają, niektórzy niestety za bardzo. Jednak co zabija przyjemność z oglądania to ordynarne efekty specjalne i ultrarozczarowujące zakończenie.
UWAGA SPOILER
Okazuje się, że samolot przeleciał przez wyrwę w kontinuum czasoprzestrzennym i pasażerowie znajdują się w limbo przeszłości. Według Kinga każda mijająca sekunda, odchodzi w przeszłość i jest pożerana przez potworki zwane Langolierami. Na ekranie pokazane są one w formie trójwymiarowych kulek z kolcami. Stwory te pożerają rzeczywistość niczym Ciasteczkowy Potwór. Sam akt pożerania wygląda, jakby ktoś bawił się gumką w programie paint. Tragedia. Jednak uważam, że odpowiednio modyfikując fabułę, można by zrobić bardzo dobry film. Zamiast potworków można by pokazywać dosłowny rozkład rzeczy pod wpływem czasu. Rzeczywistość mogłaby zmieniać się powoli ze sterylnych lotniskowych pomieszczeń, do czegoś w rodzaju Silent Hill – wszędzie rdza, zgnilizna i rozpad. I szaleństwo ogarniające człowieka po krótkim przebywaniu w takim pomieszczeniu. Możliwe też, że twórcy wymyślą coś dużo lepszego. Ja widzę potencjał na dużo lepszy film niż ten, który otrzymaliśmy.
